Rozdział 9

58 4 0
                                    

Szałwia

Szacunek

Stałam w westybulu Woburn nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Co rusz poprawiałam rękawy, a to spoglądałam na siebie w zaśniedziałym lustrze nad kominkiem. Czy na pewno kapelusz dobrze leży? Czy nawet najdrobniejsza plamka nie pojawiła się na bawełnianym materiale sukni? Prawie popsułam wachlarz od ciągłego otwierania i zamykania.

W mojej głowie na nowo rozlegał się głos Ciotki, która mówiła tak źle o Philipie. Za każdym razem brzmiała jeszcze bardziej dramatycznie i złowrogo. Jej zdanie wzięłam za coś pewnego. Coś oczywistego. No tak, od początku powinnam się skupiać na markizie Tavistock. Co ja miałam w głowie? Nie umiałam uciec od narzucania na swoje zdanie, zdania Ciotki. Jej poglądy, rzucane mimochodem złośliwości, czy prawidła splatały się w koronkę, która pokrywały mój umysł niczym woal.

Z przejęciem patrzyłam w lustro. Gdzieś w głębi siebie wiedziałam, że to nie jestem ja, a jakieś wyobrażenie o mnie przefiltrowane przez zwyczaje w Woburn.

– Panno Isadoro. – Diane schodziła po schodach z matką pod rękę. Stąpały po nich z taką elegancją... Moja przyjaciółka wydawała się również nieco bardziej pogodna niż poprzedniego wieczora, co sprawiło, że również ja sama się uspokoiłam. Brakowało mi już tylko Diane jako wroga. – Miło nam pannę widzieć. – Duchessa uśmiechnęła się wręcz promiennie.

– Mi również Duchesso Bedford. – Schyliłam głowę w jej kierunku. – Diane. – Wymieniłyśmy się grzecznościami.

– Zastanawiałam się, czy planowała panna malować? – zagaiłam.

– Tak – Diane odpowiedziała zwięźle. Czy czegoś nie zauważyłam? Może jednak za pozornym rozradowaniem, krył się nadal wczorajszy chłód? – Może się panna ze mną wybrać. Planuję trochę pomalować jutro... Zresztą dzisiaj pokaże pani gdzie – dodała po chwili namysłu.

– Mogę, pod warunkiem że tylko dla towarzystwa. Nie jestem najlepsza w rysunku.– Starałam się rozładować atmosferę.

Powoli zaczęli napływać goście ulokowani chyba we wszystkich zakamarkach wielkiego domostwa. Przybycie Ciotki niemalże zakrawało na spóźnienie, ale czego się nie wybacza, gdy jest się najbliższą przyjaciółką pani domu.

– Panie – delikatnie skłonił się Earl Arundel. Razem z Diane odpowiedziałyśmy mu tym samym. Po chwili podjęła z nim lekkostrawną dyskusję o zagospodarowaniu ogrodu. Philip wydawał się tym bardzo zainteresowany.

Nie umiałam oderwać od nich oczu. Dobrze ze sobą wyglądali – Dianne, chociaż nieco starsza, nie wydawała się przesadnie tym przejmować i patrzyła na niego uważnie znad wachlarza, który w ten czerwcowy poranek był wręcz niezbędny.

– Isadoro – dobiegł do mnie głos naszej gospodyni. Po plecach rozszedł się dreszcz. – Zechciałabyś mi potowarzyszyć. – Ujęła moje ramie i dała znak innym, że możemy ruszać.

Początkowo skupiała się na ogrodzie. Pokazywała te, co pyszniejsze fragmenty – oranżerię, do której nie dała jeszcze wejść – najwyraźniej miała co do niej poważniejsze plany – dalej, spomiędzy gęstych boskietów wyłonił się pawilon chiński, ustawiony nad niewielkim stawem. Część gości się rozpierzchła, chcąc popodziwiać założenie parkowe ze znacznie wygodniejszego i przede wszystkim zacienionego miejsca. Duchessa nie dała mi odejść w stronę reszty gości.

– Naprawdę cieszę się, że panna tak bardzo zaprzyjaźniła się z obojgiem moich dzieci. – Nie patrzyła na mnie, a na rozciągający się z pokaźnego pawilonu krajobraz. Jakby nie chciała, żeby inni domyślali się, o czym rozmawiamy.

Angielski OgródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz