Biały tulipan
Przebaczenie
W końcu pokojowa przyniosła dość starannie zapakowany obraz. Przez chwilę ściskałam szary papier, zastanawiając się, co właściwie chce z tym zrobić i czy postępuję słusznie. W końcu miałam zamiar wyruszyć do jaskini lwa. Chciałam być już w stanie się z tym zmierzyć, ale nie wiedziałam, jak finalnie wszystko się potoczy. Nie mogłam jednak pozwolić, aby ogarnął mnie strach, nie kiedy stałam w letnim, spacerowym komplecie z kapeluszem na głowie i czekającym na ulicy woźnicą.
Wyszłam na ciepłe sierpniowe słońce. Gdy podałam mężczyźnie adres, zawahał się. Wydawał się chcieć coś powiedzieć, ale finalnie nie wyszło z jego ust nic poza staromodnym „dobrze panienko".
Oprawiona praca Dianne zdawał się ciążyć coraz bardziej z każdym miniętym domem. Droga nie była długa, zwłaszcza powozem, jednak zdążyłam już kilka razy się rozmyślić i z powrotem zawziąć, aż w końcu delikatnie wyhamowaliśmy przy jednej z pyszniejszych rezydencji w bliskim otoczeniu Hyde Parku.
Nadal pamiętałam, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie za pierwszym razem. Wręcz wstydziłam się naszego skromnego domu przy Belgrave Square. Teraz jednak to on stał się przystanią i drugim domem, a Dorchester House wydawał się chłodny i niemal wrogi, podobnie jak jego mieszkańcy.
Teraz już naprawdę nie mogłam się cofnąć, chociaż stojąc tam była ku temu świetna okazja. Mogłam po prostu postawić pakunek na ziemi i odejść, nie przejmując się jego dalszymi losami.
Buty stukały o kamień, którym wyłożony był podjazd. Gdy nacisnęłam dzwonek, nerwowe łaskotanie wypełniło moją klatkę. Byłam sama przed masywnymi drzwiami domu Bedfordów. Ciotka nie zagadnie Duchessy, a ja nie mogę już liczyć na sympatię żadnego z jej dzieci. Tę ostatnią bitwę miałam stoczyć sama.
Po dłuższej chwili w drzwiach stanął lokaj w niepełnej liberii. Nie widziałam go wcześniej. Jego krzaczaste brwi uniosły się w zdziwieniu.
– Państwo już wyjechali do Woburn – powiedział zdezorientowany moją obecnością. No tak. Co mogła chcieć młoda i jeszcze do tego zupełnie sama panna robi na koniec sezonu? Spojrzał nieufnie na pakunek w moich dłoniach.
– To obraz, który Panna Russel dała mi na przechowanie – stwierdziłam dyplomatycznie. – Szkoda, że się minęłyśmy.
– Rozumiem. Niestety nie pomogę już pannie. Bagaże również już zostały wysłane. Proszę poczekać. – Mężczyzna zniknął za framugą, krzątał się przez chwilę. Nawet stojąc w drzwiach, słyszałam, jak zamaszyście otwierał i zamykał szuflady jakiegoś mebla.
– Proszę.– Wręczył mi kremowy bilet z odręcznie wypisanym tekstem na pustej stronie. – Markiz Travistock jest jeszcze w mieście pod tym adresem. Z pewnością odpowiednio się tym zajmie.
– Dziękuję – powiedziałam niewyraźnie.
Pożegnałam się z mężczyzną i przeszłam kilka kroków. Bilet niemal parzył moją dłoń.
Byłam gotowa spojrzeć Dianne w oczy, podziękować jej za ten sezon i rozstać się w pokoju. Może wyjazd na prowincje ostudziłby nasze animozje i kolejny sezon znów by nas do siebie zbliżył. Marzyłam o takim obrocie spraw. Jednak jej już nie było i nie mogłam nic dodać.
Jednak był on. Może ten bilet z wyciśniętymi złotymi inicjałami był znakiem? Może właśnie z nim miałam się spotkać i z nim rozwiązać wszystko, co do tego czasu zdążyło się skomplikować?
Z wolna przeszłam do powozu. Woźnica zauważył, że wracam na tarczy z pakunkiem w dłoniach. Podałam mu adres z wizytówki. Bloomsbury Square niewiele mi mówił.
CZYTASZ
Angielski Ogród
Fiction Historique„Gdy dostrzegł we mnie angielski ogród, w tym bałaganie - połączeniu nieidealnej, odrobinę długiej twarzy, wielkich brązowych oczu i różowych policzków, na odrobinę za żółtej cerze - dostrzegł piękno, wiedział, że za tym pozornym bałaganem kryje się...