5

788 28 16
                                    


Zgodnie z coroczną tradycją, dzień przed urodzinami Faith wspólnie spotkałyśmy się w domu blondynki z zamiarem zrobienia tortu. Był to nasz wspólny zwyczaj, praktykowany od co najmniej trzech lat. Z reguły chętni do pomocy byli rodzice Faith, lecz ten dzień obydwoje spędzali w pracy, zostawiając nas z misją przygotowania jednego z najważniejszych atrybutów urodzin.

Marie i Patrick Byrne byli wzorem idealnego małżeństwa. Spotkali się pewnego dnia w pracy, ponieważ obydwoje wykonywali zawód dietetyka. Z początku byli kandydatami na rywali, lecz wszystko zmieniło się, gdy wypili wspólną kawę, odkrywając, że łączy ich coś więcej niż wykonywana praca. Ich miłość zaczęła rozkwitać, czego owocem stała się Faith. Blondynka, opowiadając mi historię poznania rodziców, patrzyła na nich z podziwem wymalowanym w oczach. Zawsze gdy zaczynała wątpić w istnienie miłości, spoglądała na roześmiane małżeństwo, odrzucając negatywne myśli w niepamięć.

— Możemy zaczynać — odparłam, gdy wyłożyłam wszystkie składniki potrzebne do upieczenia ciasta. Faith związała swoje włosy w niedbały kucyk i nałożyła fartuch swojej mamy.

W tym roku postanowiłyśmy zrobić musowy tort z nutellą. Obydwie kochałyśmy krem, który rodzice blondynki określają mianem niejadalnego. Korzystając z faktu, iż nie nadzorują naszej pracy, pozwoliłyśmy sobie na upieczenie czegoś wbrew ich standardom.

— Może ja zrobię ciasto, a ty zajmiesz się musem? — Zaproponowała brązowooka, a ja przytaknęłam twierdząco. Podzielenie się zadaniami było w naszym wypadku najlepsze. Z całością miałyśmy uporać się znacznie szybciej i przy okazji nie wchodziłybyśmy sobie w drogę.

Wędrowałam swoim wzrokiem przez litery, szukając fragmentu, gdzie opisany był sposób przygotowania masy. Gdy wreszcie się na niego natknęłam, zaczęłam wykonywać opisane czynności. Na początku zalałam przygotowane trzy łyżki żelatyny w proszku wodą, po czym odstawiłam na około dziesięć minut. W międzyczasie podeszłam do Faith, która nakazała mi wyłożyć formę papierem do pieczenia.

— Czyli w tym roku króluje Kopciuszek? — Spytałam, chcąc przerwać ciszę, jaka panowała między nami. Uznałam, iż wspomnienie o jutrzejszej imprezie będzie dla naszej dwójki odprężające.

— A i owszem — mruknęła, łagodnie się uśmiechając. — Kompletnie przepadłam dla tej sukni — powiedziała. — Muszę częściej zabierać cię na zakupy, bo potrafisz znaleźć perełki — dodała, na co spotkała się z moim pomrukiem niezadowolenia.

— Szkoda, że nie przyjdzie z nami Merida — powiedziałam, nawiązując do rudowłosej kelnerki, która coraz częściej obsługiwała nas w kawiarni. Zawsze zamieniała z nami kilka uprzejmych zdań, a z każdym kolejnym wzrok mojej przyjaciółki coraz intensywniej skanował jej twarz.

— Oj przestań — trąciła mnie lekko w bok, gdy tylko zrozumiała, kogo miałam na myśli.

— Wiesz, możesz ją jeszcze zaprosić. Lepiej późno niż wcale — powiedziałam, podrzucając ryzykowny pomysł. Może wizja dawania komuś zaproszenia dzień przed imprezą nie była najprzyjemniejsza, jednak urodziny wypadały jedynie raz w roku. — Mogłaby przebrać się za Meridę. Włosy już ma, pozostała sukienka, a tak się składa, że dzisiaj sama idę do wypożyczalni. Mogłabym jej wziąć.

Postawiłam żelatynę na palniku i zaczęłam podgrzewać. Mieszałam ją łyżką do czasu, aż się rozpuściła.

— To dość ryzykowne — skomentowała, lecz przez jej oczy przeszła drobna iskra, jakby wypełniła ją nadzieja na wypełnienie mojego planu. — A co z prezentem? Odmówi, bo nie zdąży nic kupić.

The Video GameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz