ROZDZIAŁ 1 - FORMACJA NA HORYZONCIE

679 12 6
                                    

Ludzkość od zawsze marzyła o lataniu. I nie wiem, jak ma się sprawa z marzeniami, ale ze wszystkich snów najczęściej ziszczają się chyba właśnie koszmary.

- Duża formacja chmur na horyzoncie. – Krótkofalówka tak głośno trzeszczy w swym przekazie, że aż podskakuję na krześle. Palce osuwają się na konsoli nie na ten przycisk, co trzeba, i gra zamyka się bez zapisania postępu.

- Nie – błagam wiekowy sprzęt do gry, aby się jednak zlitował. – Proszę Cię, nie. Tyle razem przeszliśmy! Nie rób mi teraz tego!

Na nic błagania. Szybkie przejście do opcji ekranu startowego potwierdza wyrok. Jeśli chcę poznać dalszy przebieg tej konkretnej historii, czeka mnie ponowne przechodzenie poziomu. Tego samego. Po raz piąty. Kto tworzył gry bez opcji automatycznego zapisu stanu rozgrywki? To nieludzkie.

- Klara, jesteś tam? – Głos trzeszczy dalej, nieświadomy mego dramatu. – Odbiór.

Ściągam nogi ze stołu, zgarniając przy okazji płaszcz przeciwdeszczowy i krótkofalówkę.

- Jestem – potwierdzam obecność do bazy. – Kierunek z którego napływa ta formacja?

- Południowy zachód.

- Przyjęłam. – Ukrywam w plecaku, pod pryczą łóżka, konsolę do gry. Nie mogę zabrać jej ze sobą. Nie chcę też aby przez przypadek spadła z takiej wysokości. - Idę sprawdzić.

Może to tylko gra, ale synchronizowana z kalendarzem i lokalnym czasem pozwala mi żyć spokojnym rytmem dawnego świata. Pamięta o moich urodzinach. Boże Narodzenie jak i Halloween nadal można tam świętować. Fakt, że ten sprzęt jest już stary, a gra nie doczekała się od wybuchu wojny aktualizacji. Pozostaje w jej pamięci wciąż jednak czar przeszłych dni.

- Uważaj tam na siebie u góry. – Głos ostrzeżenia wyrywa mnie ze wspomnień.

- Jasna sprawa!

Jak bardzo kocham niebo, coraz bardziej nienawidzę wychodzić na zewnątrz. Kolejne kondygnacje wieży przekaźnikowej nikną w mroku, gdy pokonuję je ze światłem latarki cały czas skierowanym ku dołowi. Dopuszczalna jasność promienia może być tylko minimalna.

Tam, dokąd już nie zabierze mnie jedna z metalowych klatek wind, muszę wejść sama. Jak zawsze szczeble drabinki nie budzą we mnie ani krzty zaufania. Konsekwentnie pnę się w górę i to najlepiej bez patrzenia w dół.

Myślę o bohaterach gry, którzy też muszą iść tam, gdzie nie chcą, sterowani przez przyciski na przenośnej konsoli. Choć zwiedzają przy okazji cudowne światy i przeżywają przygody, w gruncie rzeczy nie mają przecież wyboru. Tak samo jak ja. Rozkaz to rozkaz.

- Dotarłam do włazu – raportuję po raz ostatni. – Bez odbioru.

Zostawiam cały sprzęt w zamykanej szafce, zapinam płaszcz aż pod brodę, biorę głęboki oddech i wychodzę. Dźwignia sterowania włazem nie wymaga użycia aż takiej siły, ale mi otworzyć wrota na niebiosa jest niewiarygodnie ciężko. Dopiero kiedy rozpościera się nade mną bezmiar przestworzy zapominam o wszystkim.

Wieża jest wysokości podwójnego wieżowca. Może nie najwyższa, ale nadal potrafi zrobić wrażenie wysokością, do której sięga. Dziś ludzkość nie wznosi już takich konstrukcji. Nie ma sensu, skoro wszystkie i tak prędzej czy później zostaną przez nich zburzone.

ONI.

Różnie ich określano. Obcy. Aniołowie. Bogowie. Zstępujący z nieba.

Mogą opowiadać o nich z fascynacją lub pogardą, lecz zawsze ze strachem. Jak to już bywa z legendami, mało kto zna faktyczny stan rzeczy. Jednak moi rodzice to dyplomaci. Ojciec chrzestny jest uznanym naukowcem. Będąc tak blisko źródła prawdy, jak mogłabym nie wiedzieć?

Nie było żadnych obcych, aniołów zemsty ani powracających po tysiącleciach bogów.

Od samego początku byliśmy tylko my i nasza kara. Choć nie wszyscy zawiniliśmy, wyrok był i tak ten sam.

Cofam się od krawędzi. Doszłam do końca dawnego punktu widokowego niczym w transie. Znów zahipnotyzował mnie błękit nieba, jakby przelewał się wprost do tęczówek mych oczu.

Jedni boją się upadku. Ja żyję w strachu, że polecę. Aż do gwiazd. I nie skończy się to dobrze.

Antygrawitacja  | Retelling 'Dziadka do Orzechów' w rytmie sci-fiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz