ROZDZIAŁ 10 - BAL WSPOMNIEŃ

479 2 2
                                    

- Klaro.

- Tak, mamo?

- Dasz radę, dziecko?

- Tak. – Zakrztusiłam się powietrzem wpadającym przez maskę przenośnego inhalatora. Wymieszane z lekiem spowijało łazienkę mgłą. A przynajmniej tak to wyglądało przez kropelki, które osadzały się na rzęsach, szybko mieszając się ze łzami – Oczywiście, że tak.

- Nie chcę poganiać, moje drogie panie. – Ojciec też zajrzał do pomieszczenia. - Ale nie mamy już czasu.

- Wiem, już idę. – Zapewniłam. – Zaraz wstanę. Naprawdę dam radę.

- Innej szansy w najbliższym czasie możemy nie mieć.

Wzięłam sobie do serca słowa matki, odstawiłam od twarzy maskę i wstałam. Moje jedenastoletnie spojrzenie w lustrze potwierdziło, że mamy już dość na dzisiaj. Lecz nie było nawet blisko do końca.

Poprawiłam świąteczną sukienkę. Czerwona tkanina, na której przeplatały się złote i zielone liście, znów ułożyła się idealnie. Ojciec i matka wymielili zmartwione spojrzenia. To był ten wieczór. Wigilia, na którą tak niewielu zostało zaproszonych, a jednak zebrali się tu ludzie o niesamowicie wysokim statusie społecznym. Przewodzili państwom, dziedziczyli tron lub mieli w umysłach projekty, który mogły odmienić świat. Akurat dziś celowaliśmy w ostatnią z tych kategorii.

- Pamiętasz, co masz powiedzieć? – upewniła się jeszcze szeptem matka, gdy byliśmy już na sali. Drzewka świąteczne lśniły w mocy prostych dekoracji: świec, drewna i szkła. Co chwilę ktoś odwracał się w naszą stronę, by wymienić życzenia.

- Kochanie, Klara to już profesjonalistka. – Ojciec delikatnie przygarnął mnie do siebie za ramię. – Gdzie my byliśmy w jej wieku?

- Zapewne w podobnym miejscu.

Matka miała rację. Dziadkowie z obu stron też mieli za sobą udaną karierę w siłach dyplomacji. Byłam trzecim pokoleniem, które miało przejąć pałeczkę. Mimo stanu zdrowia wróżono mi świetlaną przyszłość.

Tyle tradycji mieszało się wkoło. Gdyby ktoś mnie zapytał, który kraj jest domem, odpowiedziałabym, że planeta Ziemia. Przeprowadzaliśmy się stale. Straciłam już rachubę.

Dziadkowie jak i rodzice zrzekli się swojej narodowość. Dzięki temu powierzano im często tak ważne negocjacje, bo nie reprezentowali żadnej ze stron konfliktu. Rozsądzali tak aby ludzie przestali ginąć, a rozwiązania były jak najbliższe idei sprawiedliwości. Choć rodowód i tak dało się prześledzić. Ojciec był ze Szwecji, matka z Francji. Dziadkowie z Niemiec i Irlandii. W domu mówiliśmy po angielsku, ale i w języku kraju, w którym akurat gościliśmy.

To dlatego zaraz po wymienieniu ukłonów z następcą tronu Japonii zamachałam też za plecami dorosłych do jego syna. Przyszły książę był mniej więcej w moim wieku. Kiedyś tak długo próbowałam nauczyć się poprawnej wymowy jednego z japońskich słów, że chłopak tarzał się ze śmiechu po podłodze. Konsekwentnie jednak powtarzał wzorcową wymowę, aż ostatecznie mi się udało. Ceniliśmy w sobie nawzajem determinację. Rodzice bardzo mnie wtedy pochwalili za nawiązywanie pozytywnych relacji na przyszłość, chociaż jestem pewna, że inaczej by było gdyby znali szczegóły.

- Czy to nie Państwo Anderson?

Wzięłam głęboki, uspokajający oddech i wypuściłam powietrze. Zapanowałam nad mimiką twarzy. Odwróciłam się już w swojej najlepszej wersji: ślicznej, uprzejmej i uroczej. Milczącej, jak te przepiękne porcelanowe lalki, które dostawałam do kolekcji w prezencie.

Antygrawitacja  | Retelling 'Dziadka do Orzechów' w rytmie sci-fiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz