ROZDZIAŁ 14 - DRUGI CIEŃ GENERAŁA

379 2 2
                                    

Pierwsze co widzę, gdy tylko otwieram oczy, to ładownia. I ten zamykający się właz, przez który wcześniej uciekłam. Jest więc tak, jakbym nigdy nie skoczyła.

Zagrałam jeszcze raz w ulubioną grę, lecz skończyła się bateria i nie zapisał pasek postępu. Czuję łzy gniewu i bezradności zbierające się pod powiekami. Mało skutecznie próbuję się dźwignąć z podłogi. Przebywanie w polu antygrawitacyjnym innym niż moje własne jest jak tortura.

- Szkoda łez. – Widzę tylko czarną pelerynę Generała. Już sekundę później jednym pociągnięciem za ramię Grayson stawia mnie na nogi. – Wszyscy, którzy uciekają ze statku, i tak tu wracają. Taka już u nas tradycja.

Załoga kapitana, zgromadzona w ładowni, wybucha głośnym śmiechem. Nawet nie zauważyłam, że są w hangarze jeszcze inni ludzie, pracujący nadal przy rozładunku.

Wyrywam się i odpycham od siebie Graysona jak najdalej, co powoduje tylko większe rozbawienie. Mężczyzna przyciska prawą dłoń do serca, jakbym co najmniej strzeliła do niego z pistoletu.

- Wiem. – Grymas bólu przebiega przez jego twarz. - Chciałabyś więcej czasu sama na sam, ale dosłownie nie mamy na to czasu.

Skrajna bezczelność! Nie... Na to nie ma nawet słów!

I chociaż to przecież kłamstwo, czuję alarmujące gorąco wypływające mi na policzki. Niemożliwe do ukrycia przy tak jasnej karnacji.

Teraz przynajmniej Generał nie będzie mógł prowadzić tej wojny, bo jego załoga nigdy nie pozbiera się z podłogi, tarzając się ze śmiechu moim kosztem. Czy co tam obecnie robią, bo ja nie spuszczam z Graysona wściekłego spojrzenia. Dla niego te żarty nic nie znaczą. Nie tak wygląda nasza relacja i on to dobrze wie. Tkwimy nadal w tej samej grze psychologicznej.

- Długo Cię nie było. - Zza pleców Generała wychodzi jego sobowtór. Mężczyzna tego samego wzrostu i o tak podobnych rysach twarzy, że z daleka nie do odróżnienia. - Obstawialiśmy raptem kilka godzin.

Stopień podobieństwa jest tak wysoki, że czuję jak z wrażenia otwieram usta. Szybko się opanowuje. 

To stąd plotki o tym, że przywódca podniebnej floty jest wszędzie. Prawdą były za to teorie, które twierdziły iż owiany złą sławą Generał może mieć swoje identyczne zastępstwo. Teraz, po niedawnym pobycie Graysona w polu antygrawitacyjnym, widać między mężczyznami subtelną różnicę, jednak przedtem (gdy jego oblicze się tak widocznie postarzało) nie byłoby sposobu dostrzec absolutnie żadnej.

- Oberwałem... - Grayson zrywa gniewnie pozostałe bandaże z głowy. Sobowtór nie daje skończyć mu zdania. Jakby nie tylko wyglądał podobnie, ale i zlewał się w zachowaniu z oryginałem.

- Przecież nie od niej. Słoneczko by Ci tego nie zrobiło.

Robi mi się za to chłodno od spojrzenia tej żywej kopii, chociaż ta się akurat do mnie uśmiecha.

- Gdzie moje maniery? – Sobowtór kłania się przesadnie wpół. - Jestem Declan, ale możesz mówić mi Grayson, Promyczku. Na pewno się nie obrażę.

- Po pierwsze, później sobie z nią pokonwersujesz. – Prawdziwy Grayson przeciąga mnie na swoją stronę, znów unieruchamiając mi stanowczym uściskiem dłoni ramię. – A po drugie, nie wiesz do czego ona jest zdolna.

Nawet ja, nadal w stanie dezorientacji, zapominam się i podnoszę na niego sceptyczne spojrzenie. Ile razy nie strzeliłam, a mogłam? W jakimś celu Generał jednak już teraz buduje mój wizerunek.

- Ależ wiem. – Ku mojemu przerażeniu Declan wskazuje na symbol żółtej róży wyszyty na moim sfatygowanym mundurze. – Niewielu nosi taki znak, dlatego pewnie go nie widziałeś. To odznaczenie. Luksus. Prawdziwy zaszczyt, na który...

- Co oznacza? – Grayson traci cierpliwość wobec swego cienia. – Korpus dyplomatyczny?

- Oznacza, że ona nie zabija. Złożyła przysięgę i nie musi. Mówiłem, że same luksusy.

Generał Grayson gorzko się śmieje. Jakby od uderzenia tej cegłówki poprzewracało mu się jeszcze bardziej w głowie. Wśród żołnierzy, coraz liczniej zgromadzonych w luku, wybuchają szepty.

- Co w tym aż tak śmiesznego? – Próbuję się wyrwać z uścisku, ale on mi na to nie pozwala.

- Już nigdy stąd nie wyjdziesz – oświadcza Grayson, po czym zaczyna wlec mnie za sobą w trzewia statku.

- Co? Nie! - Próbuję rozpaczliwie wyhamować nasz marsz. Wodzę wkoło wzrokiem, ale znikąd pomocy. Wszyscy ludzie są pod jego rozkazami. Declan porzuca maskę uprzejmości, żegnając mnie krótkim skinieniem głowy i chłodnym spojrzeniem. – Nie taka była umowa!

- Mój statek, moje zasady.

- Mieliśmy układ! Pomogłam Ci, a Ty miałeś puścić mnie wolno!

- Nie zabijasz? – Grayson gromi mnie przez ramię spojrzeniem. – Tylko dlatego, że ktoś zabija za Ciebie. A jak zostaniesz sama, to co? Zginiesz. Nie ma drugiego Oka Cyklonu. Nie ma więcej ludzi takich jak Ty. Nie zaryzykuję.

Mijamy kolejne korytarze. Siłowanie się z Generałem nie ma za bardzo sensu, bo ostatecznie on i tak przeciąga mnie na swoją stronę. Mimo to nie odpuszczam. Nie mogę się tak łatwo poddać, chociaż chwilowo nie wiem, jak miałabym opuścić ten statek. Właz w hangarze ładowni nie może być jednak jedyną drogą ku wolności. Są jeszcze okna. Zapewne wzmocnione, lecz nie pozostają niezniszczalne. Nic takie nie jest.

W drzwiach laboratorium stoi to rodzeństwo naukowców. Jeremy wręcza Generałowi apteczkę, ale to dziewczyna spogląda, jakby autentycznie zrobiło się jej mnie żal.

- Kapitanie...

- Nie teraz, Cassidy – ucina Grayson. – Wstrzymaj się. Jeszcze nie teraz.

Może ona wcale nie życzy mi dobrze. Interesuję ją tylko jako jedyny w swoim rodzaju obiekt testowy.

- Ale... - Nie odpuszcza dziewczyna. - Może dać jej coś na uspokojenie?

Jeremy, kiwając głową, popiera propozycję siostry.

- Nie! – protestuję głośno i wyraźnie, na wypadek gdyby ktoś nie dosłyszał. Chwytam się ostatniej deski ratunku. – Nawet jeśli poddano Was tu wszystkich eksperymentom wbrew Waszej wolnej woli, to teraz co? Zrobicie dokładnie to samo! Błędny krąg krzywd i zemsty, zapętlony w nieskończoność, a wojna nigdy się nie kończy.

- Widać, że to córka dyplomatów, prawda? – Grayson nic sobie z tej przemowy nie robi, lecz dostrzegam w jego spojrzeniu, że te słowa go jakoś dotknęły. Chwyta za mój mundur tuż nad wyszytym żółtym kwiatem. – I jeszcze to, co doskonale wyjaśnia tego podążającego Twym śladem i jakże oddanego sprawie kompana z jednostki.

Erick? On tutaj jest? Niemożliwe. Wylądowałam na innym kontynencie, jak mógłby się tu tak szybko dostać?

- Nie jest zakochany. To po prostu Twój ochroniarz. – Generał puszcza mój mundur. Lekko się chwieję. - Wynajęty przez rodziców.

- Erick to mój przyjaciel.

- To Twój płatny przyjaciel – poprawia mnie Grayson. - Taki na bardzo dochodowe, długoletnie zlecenie. Twoi rodzice z pewnością wiedzieli o trafieniu. Znali przyczyny tego nagłego, iście cudownego uzdrowienia, dlatego Cię odesłali. Ukryli w wojskowych strukturach, aż nie przywoła Cię szanowny Ojciec Chrzestny, gdy będziesz potrzebna.

On robi to specjalnie. Chce żebym nie miała już do kogo się zwrócić.

Jeśli jednak coś, co uznałam za szczerą przyjaźń, było tylko zleceniem, to nie mam tak naprawdę żadnych przyjaciół. Elisa chciała być zawsze bliżej Ericka, nie mnie.

Jeśli rodzice o wszystkim wiedzieli, to nie będę mogła im już nigdy zaufać. Ich udział w projekcie Ojca Chrzestnego przyczynił się w ostateczności do wybuchu wojny nieba i ziemi. Nie tak powinna zakończyć się sławna linia negocjatorów i dyplomatów. W głębi serca nie znajduję dla nas usprawiedliwienia.

Nie protestuję już dalej. Przed oczami przemykają mi wspomnienia tego, co myślałam, że było prawdziwe.

Antygrawitacja  | Retelling 'Dziadka do Orzechów' w rytmie sci-fiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz