Po moim wyczynie określenie takie jak 'skok w nieznane' nabiera zupełnie innego znaczenia. Statek burzowy poruszał się ze zbyt dużą prędkością. Podobnie zbyt szybko skończyła się tafla wody, skazując mnie na klify.
Upadek z dziesięciu tysięcy metrów jest do przeżycia. Pamiętam historię stewardessy, której samolot rozpadł się w powietrzu na kawałki. Nie było wtedy pola antygrawitacyjnego. Tak jak teraz nie ma mojego, aby mogło mnie w porę pochwycić.
Statystycznie lepiej byłoby uderzyć o taflę wody niż twardy grunt. Jeśli założyć, że Grayson nie kłamał, większe szanse będę miała przy spotkaniu z samą ziemią. To teraz i tak bez znaczenia, bo nad tym upadkiem kompletnie nie mam kontroli.
Grawitacja z każdym przebytym metrem zdaje się przyciągać mnie coraz mocniej za złamanie jej fundamentalnych praw. Próbuję przywołać pole antygrawitacyjne siłą własnej woli, lecz to na nic. Panika blokuje mi wszystkie ścieżki w umyśle. Co jeśli zemdleje i stracę szansę na ocalenie? A jeśli zachowam do ostatnich chwil przytomność, to jaki czeka mnie ból o nieznanej dotąd skali?
Ostry promień słońca przecina ostatnie metry dzielące mnie od końca, jakby już teraz otwierała się droga wiodąca wprost do zaświatów. I choć w ostatecznym rozrachunku cieszę się, że mojej duszy nie pochłonie nieprzenikniona ciemność tylko światło, to przecież ja nic jeszcze w życiu znaczącego nie zrobiłam. To nie może się tak skończyć! Nie może!
Zimny spokój odcina umysł. Coś przeskakuje, choć nie słychać żadnego kliknięcia. Nim stopami wstrząsa upadek, łamiący kości o skały, odskakuję. Nie dotknąwszy nawet gruntu. Ziemia odmawia przyjęcia obcego ciała, odpychając je od siebie. Jasne rozbłyski przemykają mi w polu widzenia. Czuję swąd elektryczności. Pole antygrawitacyjne tak prędko się wkoło mnie tworzy jak i wnet rozprasza, że tym razem naprawdę upadam. Z bezpiecznej wysokości półtora metra.
Wciąż na kolanach przyciskam czoło do skały pokrytej trawą, oddychając przy tym tak ciężko, jak w najgorszym ataku astmy, gdy nie zdążyłam w porę dopaść do inhalatora.
Przeżyłam upadek z niebios? Ja? Tak! Tak, udało się...
W sekundę tracę oparcie pod stopami, gdy ziemia się załamuje, tworząc nową krawędź klifu. Rzucam się przed siebie by podciągnąć ciało, ale na której skale nie postawię nogi, ta zaraz się odłamuje. Król Myszy popiskuje z lewej strony kieszeni kaptura, więc w tamtym kierunku decyduje się odczołgać. Nadludzkim wysiłkiem wreszcie zabieram znad krawędzi całe ciało.
Boję się patrzeć za siebie. Przede mną, otoczona bambusowym gajem, stoi jakaś czerwona świątynia na klifie. Przepiękne dzieło architektury Wschodu. Nie wiem, jakim bóstwom jest poświęcone, lecz z głębi serca dziękuję za ratunek. To do momentu, aż nie spróbuję się podnieść. Jedyne co widzę, to wnętrze ciemnej lufy pistoletu wymierzone w moją głowę.
- Terra! – ratuję się, wykrzykując łacińską nazwę Ziemi. W haśle rozpoznawczym dla sprzymierzonych sił lądowych. Łapię za mundur, w miejscu gdzie wyszyto żółty kwiat. – Nie strzelaj! Terra!
Nie wiem, co to za kraj. Próbuję przedrzeć się z tym komunikatem najpierw po angielsku, potem po chińsku, japońsku i jeszcze koreańsku. I w skośnych oczach strażnika widzę, że był to błąd. Bo jaka jest szansa, że spadła mu z nieba niewinna córka dyplomatów? A jaka, że szpieg, mówiący w tylu językach?
Budynek świątynny nie był zaniedbany. Powinnam była z miejsca nabrać podejrzeń. Teraz nie mam już żadnego pola manewru poza kolejnym skokiem w przepaść.
CZYTASZ
Antygrawitacja | Retelling 'Dziadka do Orzechów' w rytmie sci-fi
Научная фантастикаKlara od dziecka cierpi na skrajną odmianę astmy burzowej i meteoropatii. Kiedy tylko może towarzyszy rodzicom - dyplomatom w pełnieniu ich obowiązków. W Noc Blasku dziewczyna zostaje trafiona piorunem i wszystko się zmienia. Objawy choroby znikają...