Zapałka

1 0 0
                                    


Przychodził tu regularnie. Nawet jeśli bardzo starał się unikać ludzi nie potrafił udawać, że to miejsce nie ma dla niego znaczenia. Pervases był zarówno jego bratem jak i przyjacielem dlatego to co się mu przytrafiło rozbiło jego pewność. Stracił tak wielu bliskich, jednak jemu nie było dane odejść. Czasem miał myśli aby postąpić jak jeden z ich braci i odejść na własnych zasadach, jednak zaraz przypomniał sobie dla ilu osób był ważny. Wciąż były osoby, które martwiły się o jego zdrowie, samopoczucie i bezpieczeństwo. Nie powinien myśleć o tym co mogłoby ich tak bardzo zawieźć. Nawet jego przyjaciel byłby przeciwny takiemu pomysłowi.

Wszedł do kapliczki zbudowanej dla Pervasesa i cicho przemknął pod rzeźbę ustawioną na środku pomieszczenia. Westchnął cicho patrząc na bogate dary jakimi zastawiony był stół. Do tego Yakshy ludzie modlili się jak do pomniejszego boga prosząc o powodzenie i pomoc. On jednak wiedział, że ten, do którego się modlono, nie chciał być chwalony. Chciał wywalczyć sobie pozycję pośród towarzyszy i starał się być pomocnym przyjacielem. Ludzka nadzieja wzmacniała jednak jego duszę i dawała nadzieję na kontakt lub reinkarnację.

Chwycił w dłonie leżące na bocznej półce kadzidła i wetknął je w kadzielnice. Uświadomił sobie jednak, że nie ma ze sobą nic czym mógłby je odpalić co było obowiązkową częścią rytuału. Zmarkotniał i chciał wyciągnąć kadzidła kiedy obok niego pojawiła się dłoń z zapaloną zapałką. Poznał ją od razu po eleganckich rękawiczkach, ale nie zamierzał się odwracać. Nie czuł się na siłach, aby teraz okazywać stojącemu za nim mężczyźnie szacunek. W tej chwili znów był samotnym chłopcem, a nie potężnym wojownikiem.

Kadzidła zostały zapalone i dłoń zniknęła sprzed jego oczu. Zdawało mu się, że znów zostanie sam pogrążając się w pustce, ale nie usłyszał oddalających się kroków. Zamiast tego mężczyzna objął go ramieniem opierając głowę na czubku jego własnej.

"Tęsknisz za nim, prawda?"

Głos był jak zwykle spokojny, jednak w pustej kapliczce brzmiał ciepło. Uspokajał się powoli samemu wtulając w wyższego mężczyznę. Brakowało mu ciepła i bliskości, a przez całą sprawę ze sfingowaną śmiercią nie mieli czasu na miłe rodzinne chwile. Nie mogli dać się złapać przez co nie mieli możliwości na chwile kiedy mogli pobyć sami. Tęsknił za, za rodzinnym ciepłem.

"Tak."

Wiedział, że może to powiedzieć, a te słowa nie zostaną wykorzystane przeciw niemu. To miejsce i sytuacja przypomniało mu ile stracili. Ile osób już ich opuściło i ile trzeba było poświęcić aby mogli teraz usunąć się w cień. Ciche łzy spłynęły po jego policzkach skapujac na drogi materiał mankietów stojącej za nim postaci. Cieszył się ciepłem i obecnością, ale wiedział również, że zaraz będą musieli się rozejść i znów zostanie całkiem sam. Chciał aby wróciły te czasy kiedy wszyscy byli razem i czuł to ciepło na co dzień.

Morax nic nie powiedział. Zamiast tego odwrócił go przodem do siebie i przytulił mocniej. Nie lubił jak płakali. Bolały go ich łzy nie ważne czy było to wieki temu kiedy byli mali czy teraz. Dla niego wszyscy pozostawali dziećmi, o które się zamartwiał i Xiao dobrze o tym wiedział.

"Nie płacz proszę."

Mężczyzna odezwał się po chwili.

"Nie jesteś sam, w końcu masz mnie". Zaśmiał się cicho a Xiao przypomniał sobie śmiech swojej matki. Dźwięczny jak kryształ pozostał w jego pamięci jak dobrze skrywany skarb.

"Tak bardzo mi ich brakuje. Ich wszystkich."

"Mi również Alatus, mi również."

Inktober 2022Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz