Rozdział IV Kolejne nic nie wnoszące spotkanie

110 5 19
                                    

Była północ. Lucjusz Malfoy przyszedł na spotkanie śmierciożerców jak zwykle spóźniony, więc nie zdziwiło go, to gdy Czarny Pan zaczął drzeć na niego mordę.

-Słuchaj Malfoy, ty myślisz, że my mamy cały dzień na ciebie czekać, że ja nie mam lepszych rzeczy do roboty tylko siedzenie tutaj i rozkazywanie wam?! Mógłbym być teraz gdzie indziej, ale nieee, muszę być tutaj, bo wy sobie nie dacie rady bez mojej osoby!- wykrzyknął z wyraźnym wkurwieniem widocznym na jego przebrzydłej mordzie.

Jak zawsze siedział na tym swoim tronie i wymachiwał rękami na wszystkie strony.

W pomieszczeniu było wiele osób. Voldemort wymyslił sobie, że mają być ustawieni w dwu szeregu, żeby wszystkich dobrze widział. Jeden rząd stał po lewej, a drugi po prawej stronie wzdłuż dywanu. Lucjusz nawet nie znał połowy tych ludzi, ale wywalone. Stał po lewej stronie i był czwarty od początku.

-Zajebiście byśmy sobie poradzili bez ciebie, ale niestety to ty założyłeś Śmierciożerców z twojego Salazara i jako ich przywódca wypadałoby, żebyś się pojawił. Beznadziejna nazwa grupy tak w ogóle- powiedział niewzruszony wybuchem Lucjusz.

Malfoy nawet nie słuchał do końca tych wrzasków Voldiego zbyt skupiony rozglądaniem się po sali z obrzydzeniem. Meble i ściany były w kolorze czerni i szarości. Do tronu, który stał na środku sali, prowadził czerwony dywan totalnie gryzący się z pozostałym umeblowaniem pomieszczenia. Nie było ani jednego okna, a lampy dawały mało światła, aby zachować mroczny klimat. Dla Lucjusza wszystko było nijakie i pozbawione stylu. Jak Voldemort mógł mieszkać w takiej biedzie?

-Nie kurwa, nie poradzilbyście sobie, bo jestem z was najpotężniejszy, a nazwa jest jak najbardziej na miejscu. Ludzie muszą wiedzieć czyim potomkiem jestem- Malfoy tylko prychnął, lecz niezrażony tym Voldemort kontynuował- Godzina młoda, jasno na dworze, a ja muszę tu siedzieć i czekać, bo wielki pan Malfoy nie raczy się zjawić na czas więc...

-Jest teraz noc, o czym byś wiedział, gdybyś miał tu okna- przerwał Lucjusz i z uśmiechem spojrzał na swojego pana.

-A czy ja ci przerywałem?! Nie, ale ty zawsze musisz wcisnąć swoje, bo byś się zesrał.

-Gdybyś przestał tak przedłużać to, byśmy już dawno zaczęli, więc powiedz, kto tu jest głupi?

-Ty oczywiście, a teraz zamknij mordę i powiedz co mamy.

-To mam zamknąć mordę czy powiedzieć, bo się pogubiłem?- rzekł zuchwale Malfoy.

-Mów i mnie nie wkurwiaj- warknął Czarny Pan.

Lucjusz Malfoy wystąpił z szeregu i chodząc po sali, tłumaczył plan swojego syna wszystkim smierciożercą. Mówił o wykres, kalkulacjach i przewidywanym czasie ataku. Reszta sali słuchała ze skupieniem, a przynajmniej sprawiali wrażenie skupionych.

-...więc według moich wykresów i obliczeń na trójkąt wpisany w okrąg, powinien zaatakować w maju na naszym biwaku- skończył opowieść Lucjusz, zatrzymując się przed Voldim.

-Dobra, świetnie- odpowiedział, znudzony Lord tej rudery, nawet nie słuchając tego, co gadał Malfoy.

-Świetnie? Tylko tyle masz do powiedzenia? A jakiś plan może?- warknął zirytowany blondas.

-Wszystko z czasem- odpowiedział spokojnie łysol.

-Z czasem?! Uwierz mi, że jeśli teraz nie obalimy Draco, to już nigdy go nie obalimy, to nasza jedyna szansa, jedyna droga. I chuj spierdolimy, bo jesteś alkoholikiem, co mogę innego powiedzieć- rzekł oburzony Malfoy.

-Szczere Lucjuszu nie wierzę, że Draco może nam zagrażać. Proszę cię, ten dzieciak nie dorasta mi do pięt. Pewnie przesadzasz jak zwykle- powiedział lekceważąco Voldzio- i nie jestem alkoholikiem, ja alkoholem to się brzydzę- dodał po chwili jawne kłamstwo.

Śmierciożercy-Bitwa pod NamiotemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz