(3)Rozdział 2 (Jace)

262 48 32
                                    


Jace

Wbrew pozorom to był naprawdę dobry dzień. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miałem tyle luzu w szkole. Doskonale wiedziałem, komu zawdzięczam te chwile beztroski. Ben i jego klika byli zajęci nową uczennicą, której na razie nie byłem w stanie rozgryźć.

Na pierwszy rzut oka May wydawała się być dokładnie taka, jak reszta mojej klasy. Jej dizajnerskie ciuchy aż krzyczały, że rodzice dziewczyny dobrze zarabiają, do tego idealnie ułożone włosy i delikatny, podkreślający jej urodę makijaż. Była niemalże idealna, więc w ogóle mnie nie zdziwiło, że Schneider tak się nią zainteresował.

W momencie, gdy zajęła miejsce w mojej ławce, Ben aż się zagotował ze złości. Narysowany przez niego obrazek zapewne nawet w małym stopniu nie zrekompensował mu tej zniewagi, ale za to wywołał na jego wrednej gębie szeroki uśmiech.

Nienawidziłem, gdy obrażali mojego przyjaciela. Mogli to robić ze mną, do tego zdążyłem już przywyknąć, ale Reiner nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Gdyby był na moim miejscu, obiłby Schneiderowi dziób i dopilnował, żeby taka sytuacja nigdy się nie powtórzyła. Ale ja nie byłem jak on. Potrafiłem tylko uciekać i chować się przed kłopotami, a kiedy spychano mnie na granicę wytrzymałości, odszczekiwałem się, co tylko pogarszało moją sytuację.

- Jak było w szkole? - Mama postawiła na stole talerz z kanapkami i usiadła naprzeciwko mnie.

- Jak zwykle nudno - oświadczyła moja siostra. - Ej, Reini się o ciebie pytał. Macie się spotkać w sobotę u babci?

Przytaknąłem.

- Biedny chłopak - skomentował tata, dolewając sobie gorącej herbaty do kubka.

- Pewnie ciągle jest mu bardzo ciężko. - Mama pokręciła głową, wyraźnie pochmurniejąc.

Moi i Reinera rodzice byli od lat dobrymi znajomymi, dlatego tragiczny wypadek samochodowy, śmierć pana Schwarza i zły stan jego żony wstrząsnęły całą naszą rodziną. Starałem się być twardy, wspierać mojego przyjaciela, mimo że czasami pocieszenie go graniczyło z cudem. Był bardzo przywiązany do swojej matki, która teraz leżała przykuta do łóżka, walcząc o każdy kolejny dzień życia.

Nigdy nie zapomnę pustki w jego oczach, kiedy spuszczono trumnę z jego tatą do grobu. Bałem się, że go stracę, a przecież był dla mnie jak rodzony brat. Nie mogłem do tego dopuścić.

- Pamiętasz Mię? - zapytała mnie Sabrina. - Wygląda na to, że Reiner się w niej zabujał. Założę się, że ci dwoje będą parą jeszcze przed zakończeniem roku.

Też mi niespodzianka. Ruda interesowała się moim kumplem już w Grundschule i tylko ślepy by tego nie zauważył. No dobra... ślepy i Reiner.

- Pomyślałam, że możemy ją zaprosić na moje urodziny, to już za dwa miesiące! - ciągnęła dalej siostra.

- Błagam cię, nie baw się w swatkę. - Rzuciłem jej wymowne spojrzenie.

- Czasami szczęściu trzeba pomóc.

- A jak minął twój pierwszy dzień? - Mama przyjrzała się mi wnikliwie.

- W porządku - odpowiedziałem bez wahania, przyklejając do twarzy uśmiech, który w międzyczasie wyglądał naprawdę naturalnie, choć w rzeczywistości wcale taki nie był.

- Jak zwykle gadatliwy - podsumowała z ironią Sabrina.

- Jedna gaduła w rodzinie w zupełności wystarcza - odciąłem się.

***

Po odrobieniu lekcji, wziąłem prysznic, przebrałem się w piżamę i położyłem na łóżku ze słuchawkami w uszach. Zgasiłem światło, zamknąłem oczy i wsłuchałem się w ostre kawałki zespołu Bullet for My Valentine.

Odkąd skończyłem dziesięć lat, miałem poważne problemy z zasypianiem. Nawet gdy byłem wyczerpany i padałem ze zmęczenia. Obawiałem się koszmarów, w których na nowo przeżywałem najgorsze chwile swojego życia. Nie wystarczało, że byłem szykanowany i poniżany w szkole, nocą wszystko wracało i to ze zdwojoną siłą. Gdybym tylko mógł, w ogóle przestałbym sypiać.

Zastanawiałem się, co mnie jutro czeka? Czy nowa znów usiądzie w mojej ławce? A może Ben i jego banda opowiedzieli jej wystarczająco dużo obrzydliwych historyjek, by trzymała się ode mnie z daleka? Uwierzyła w ich opowieści?

Nie chciałem robić sobie nadziei, że coś może się zmienić, a jednak jakaś mała część mnie ubzdurała sobie, że May widziała we mnie kogoś więcej niż wdeptaną psychicznie w podłogę ofiarę losu.

***

Unikałem autobusów szkolnych. Jeździłem nimi tylko wtedy, gdy pogoda nie dawała mi innego wyboru. Zwykle budziłem się godzinę wcześniej i całą drogę pokonywałem pieszo lub na rowerze. Niestety tego dnia lało jak z cebra i wiał porywisty wiatr.

Czekając na przystanku, wsłuchiwałem się w muzykę rozbrzmiewającą w słuchawkach. Co chwilę przygryzałem dolną wargę, nie mogąc przestać myśleć o tym, jakie atrakcje przygotowano dla mnie tym razem. Byłem w stanie znieść naprawdę wiele, ale ja także miałem swoją granicę.

Naciągnąłem szeroki kaptur bluzy, opuszczając go aż do nasady nosa, zasunąłem zamek skórzanek kurtki i wszedłem do autobusu. Najchętniej zająłbym miejsce zaraz obok kierowcy, może wtedy Ben i jego paczka zostawiliby mnie w spokoju. Szkoda, że pan Frank jeszcze ani razu mi na to nie pozwolił. Nie lubił towarzystwa dzieciaków... aż dziw brał, że zdecydował się na taką, a nie inną pracę.

- Na co czekasz, siadaj na tyłku! - pogonił mnie otyły mężczyzna.

- Panu również życzę miłego dnia - powiedziałem sarkastycznie.

W moich uszach pojawił się znajomy pisk, a serce, rozpoznając zagrożenie, przyspieszyło tempa. Utkwiwszy spojrzenie w czubkach moich glanów, stawiałem krok za krokiem, okłamując samego siebie w myślach, że dziś dadzą mi spokój.

Złapałem się stalowej poręczy, wolną ręką pociągnąłem za krawędź kaptura, jeszcze bardziej zasłaniając twarz.

- Co jest, cioto? Nie siadasz? Dupsko boli? - Ben nie omieszkał się ze mną przywitać, a cała reszta zaakompaniowała mu gromkim śmiechem.

Moja górna warga zadrżała i zanim zdążyłem się od tego powstrzymać, uniosłem rękę pokazując gnojowi środkowy palec.

- Śmierdzący pedał! - warknął Schneider.

Raptownie zerwał się z fotela, chwycił mnie za fraki i nie zważając na prowadzącego pojazd dorosłego, uderzył kolanem w mój brzuch, a kiedy się skuliłem, poprawił łokciem w plecy.

- Tam jest twoje miejsce, cwelu, na ziemi, razem z robakami! I nie wstawaj, dopóki ci nie pozwolę! - rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Nie miałem zamiaru oberwać kolejny raz, więc nie zostało mi nic innego, jak się posłuchać. Klęczałem przed tym dupkiem, drżąc ze wściekłości i bezradności. Chciało mi się płakać i śmiać. Sam nie rozumiałem rozsadzających mnie emocji.

---------------------------------------------------------------

Od autora:

Mam nadzieję, że historia Wam się jak narazie podoba:) Czekam na wrażenia i oceny. Macie ochotę na jeszcze jedną część już dzisiaj?

RAIN Spraw, by cienie stały się światłem(WYDANA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz