(4)Rozdział 2 (Maya)

226 50 29
                                    

Maya

- Córuś, wstawaj! Tata jest już dawno gotowy!

Mało co nie dostałam zawału, czując na karku lodowate palce, jak się później okazało, należące do mojej rodzicielki. Wciągając z sykiem powietrze, zerwałam się z łóżka i prawie przyładowałam głową w szczękę mamy.

- Co? Przecież... jakim cudem? Głupi budzik! - Przeczesałam zmierzwione włosy, potarłam twarz i z kwaśną miną skontrolowałam godzinę na mojej nowiusieńkiej Nokii. - Szlag!

- Maya! - zagrzmiała moja kochana mama.

- Już pojechał? Zaraz się przebiorę, daj mi pięć... nie, dziesięć minut.

- Masz cztery! - doszedł mnie głos ojca.

- Scheiße, Scheiße, Scheiße, Scheiße*... (czyt. szajse - z niem. kurwa)

- Jeszcze jedno Schchch... - mama nie dokończyła, ale za to aż poczerwieniała na policzkach. - Jeszcze jedno przekleństwo, a nie wyjdziesz z domu przez najbliższe dwa tygodnie.

W porywie gniewu już chciałam rzucić kolejnym mięsem, ale perspektywa kiszenia się w mieszkaniu przez całe czternaście dni w ogóle mi się nie podobała. Ugryzłam się w język i z prędkością godną Flash'a wyskoczyłam z piżamy, założyłam świeże ciuchy i zniknęłam w łazience.

Nie miałam czasu, by umyć włosy i zrobić makijaż, więc związałam kasztanowe kosmyki w koński ogon i umalowałam usta błyszczykiem. Nie wyglądałam źle, ale coś mi mówiło, że niektóre dziewczyny z mojej nowej klasy będą miały na ten temat inne zdanie... Niech się walą.

Wybiegłam na korytarz, wyrwałam z rąk mamy posmarowany dżemem tost, podziękowałam i wgryzłam się w chrupiące pieczywo, wychodząc na klatkę schodową, gdzie czekał na mnie tato.

- Kobiety - podsumował, wywracając oczami, po czym dał mi całus w czoło i razem zeszliśmy po schodach.

Przeprowadziliśmy się do Tuttlingen z powodu pracy ojca. Staruszek zajmował się programowaniem maszyn CNC. Byłam świadoma tego, że nie zabawimy tutaj długo. Za jakiś rok mieliśmy wrócić do Szwajcarii. Firma taty wysłała go do Niemiec, żeby ten przypilnował jakiegoś ważnego projektu.

Po tym, jak rozsiadłam się w fotelu pasażera naszego terenowego audi, jeszcze raz skontrolowałam swój wygląd w lusterku samochodowym.

- Wyglądasz ślicznie, Bienchen* (czyt. binsien - z niem. pszczółka) - skomentował tata, wyjeżdżając z podziemnego garażu.

Uśmiechnęłam się jednocześnie szczęśliwa i zakłopotana. Rodzice nazywali mnie tak, odkąd pamiętam. Byłam ich kochaną Pszczółką Mają. W kartonach na strychu naszego domu były schowane przeróżne zabawki z tej bajki: od maskotek, przez puzzle, aż do książek. Jak miałam pięć lat, mama uszyła mi nawet kostium i od tego czasu większość członków mojej rodziny, jak tylko mnie zobaczy, zaczyna głośno bzyczeć.

- Wczoraj nie mieliśmy okazji pogadać. - Tata zatrzymał się na czerwonym świetle i rzucił mi krótkie spojrzenie. - Mam nadzieję, że u ciebie wszystko dobrze? Poznałaś jakieś fajne koleżanki?

- Za rok wrócimy do Szwajcarii, nie widzę sensu w szukaniu nowych przyjaciół.

- Masz mi za złe tę przeprowadzkę. Myślałem, że wszystko sobie wyjaśniliśmy i...

- To nie tak! - przerwałam mu, siląc się na uśmiech. - Jest spoko, choć niektórzy zdążyli mi już zajść za skórę.

Staruszek zaśmiał się głośno, a kiedy zaświeciło zielone, ruszył w kierunku Realschule.

RAIN Spraw, by cienie stały się światłem(WYDANA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz