(5)Rozdział 2 (Jace)

175 37 31
                                    

Jace

Wyjąłem z szafki w szatni skórzaną kurtkę, przewiesiłem ją przez ramię i włożyłem słuchawki do uszu. Włączyłem muzykę na odtwarzaczu mp3, mocno pogłaśniając. Nie pomogło. I tak słyszałem głosy, zarówno te rzeczywiste, jak i wyimaginowane. Przezwiska, docinki, śmiechy...

Zmierzwiłem włosy tak, by gęsta grzywka zasłoniła mi oczy. Nie mogłem stać się niewidzialny, co nie oznaczało, że nie próbowałem. Poprawiłem plecak, odciągając myśli od szykanujących mnie idiotów i skierowałem się do wyjścia.

- A tobie, gdzie tak śpieszno?

Zamknąłem oczy i chciałem wziąć głęboki wdech, ale nie mogłem. Miałem wrażenie, że coś przygniotło moją przeponę. Wszystko we mnie krzyczało, bym uciekał. Co z tego, skoro stopy zdawały się przykleić do podłogi. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem krzyczeć, nie mogłem zrobić niczego. Zastygłem, a moje serce szaleńczo obijało się o klatkę piersiową, jakby chciało wyskoczyć na zewnątrz.

Zmusiłem się do uchylenia powiek, a kiedy odnalazłem spojrzeniem Bena, Felixa, Alana i Petera, wiedziałem, że nie opuszczę szkoły bez kolejnych siniaków.

- Ani trochę mi się nie podoba, że kręcisz się koło tej nowej. Trzymaj się od niej z daleka! - rozkazał Schneider, co totalnie mnie rozbawiło, bo przecież nawet nie zdążyłem się odezwać do wspomnianej dziewczyny.

Powstrzymałem się od śmiechu, ale nie od kpiącego westchnienia. Błąd! Chłopaki natychmiast do mnie podbiegły, jeden wyrwał mi plecak i wyrzucił jego zawartość, drugi złapał mnie od tyłu, a trzeci zerwał kaptur z głowy i szarpnął za moje włosy, zwracając twarz w stronę ich lidera. Słuchawki wypadły mi z uszy.

Wyrywanie się nie miało sensu. Musiałem to po prostu przetrwać. Zaczekać, aż wyładują na mnie swoją frustrację i gniew, a później zapomnieć. Nie było innego wyjścia. Nikt się za mną nie wstawi, nikt ich nie powstrzyma. Byłem tylko ja i paraliżujący mnie strach.

- Masz się nie zbliżać do May! Zostaw tę pannę w spokoju! - Ben zacisnął pięść i uderzył mnie w brzuch.

Wygiąłem się z ból w pół, ale jego koleżka przypilnował, bym wrócił do poprzedniej pozycji. Nagle ogarnął mnie bezgraniczny gniew i choć byłem świadomy tego, że dyskutowanie z tym gnojkiem skończy się większym laniem, nie potrafiłem trzymać gęby na kłódkę.

- Pytanie, czy ona będzie chciała zostawić mnie w spokoju... jak myślisz?

Twarz Schneidera w momencie zrobiła się czerwona, a jego pięść powędrowała na spotkanie z moim policzkiem.

- Bijesz jak baba - stwierdziłem, następnie przejechałem językiem po zębach, z ulgą rejestrując, że wszystkie były na miejscu.

Byłem naprawdę dobry w prowokowaniu. Czasami tylko dzięki temu nadal trzymałem się na nogach. Bałem się tych dupków i oni doskonale o tym wiedzieli, a słowa były moją jedyną bronią. Zwykle udawało mi się milczeć, ale kiedy miarka się przebierała, wybuchałem jak wulkan i było mi wszystko jedno, ile razy mnie zdzielą.

- Chłopcy przestali ci wystarczać, szmato? - zapytał, znów uderzając, tym razem w żebra. Nie włożył w to całej siły, hamował się. Przypuszczalnie nie chciał przegiąć i stracić swojego chłopca do bicia.

Powód, dla którego postanowił mi dołożyć, był śmieszny i zupełnie niepoważny, ale Ben potrafił mnie skopać nawet za to, że oddychałem tym samym powietrzem, co on. Każdy pretekst do przyłożenia mi był wystarczająco dobry.

Wątpiłem, by May się mną interesowała. Przypuszczalnie wybrała moją ławkę, bo było jej mnie żal. Takie dziewczyny jak ona nie oglądały się za przegranymi. Byłem przekonany, że wytrwa w swoim postanowieniu góra kilka tygodni, po czym przesiądzie się do kogoś innego.

- Nie zbliżaj się do niej - powtórzył Ben, wymierzając mi jeszcze jeden cios.

Przytrzymujący mnie Felix zachichotał tuż obok mojego ucha, po czym popchnął mnie tak, że upadłem na kolana. Ale to im nie wystarczyło. Ktoś kopnął mnie w plecy, a później nacisnął stopą, aż dotknąłem twarzą podłogi.

- Jesteś nikim, nie wiem, po co ty tu w ogóle przychodzisz? Byłoby lepiej, gdybyś się powiesił.

- No co ty, nie zrobię ci tego - wyskamlałem. - Za bardzo byś za mną tęsknił.

Kopniak w bok odebrał mi na kilka sekund dech. Przewróciłem się na plecy, sycząc z bólu i zacząłem się histerycznie śmiać. Nie lubili tego, ale ten odruch był silniejszy ode mnie. Kiedy czułem, że zbliżam się do granicy wytrzymałości, całkowicie traciłem kontrolę.

- Chory pojeb! - ryknął na pożegnanie Schneider.

Ktoś na mnie splunął, inny kopnął mnie w nogi. Nie wstawałem, dopóki nie byłem pewien, że sobie poszli.

--------------------------------------------------------------

Od autorki:

Rozdział krótki, ale już jutro pojawi się pokejny:) Jak myślicie, czy Ben jest taki doszczętnie zły? A może tkwi w nim iskierka dobra? Chcielibyście dowiedzieć się o nim czegoś więcej?

Dzięki za przeczytanie rozdziału, jeśli się podobał, koniecznie zostawcie gwiazdkę i podzielie się tą historią ze znajomymi.

Pozdrawiam:*

RAIN Spraw, by cienie stały się światłem(WYDANA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz