Rozdział 3

163 12 0
                                    

- O kurwa. - otworzyłam szeroko oczy.

Co to ma być? Jakim pierdolonym cudem on zna mój adres? Poczułam nieprzyjemny chłód na ciele, które się spinało. Oddech zaczynał być nierówny. Bicie serca przyspieszało. Dla mnie pozostanie w ukryciu jest wszystkim. 

Spojrzałam na róże, które wydawały się być naprawdę piękne, ale nie mogłam ich zatrzymać. To bez sensu, ale tak być nie powinno. Chwyciłam bukiet i bez żadnych skrupułów wrzuciłam do kosza. Znałam sposób aby dowiedzieć się skąd tajemniczy romantyk wiem, gdzie mieszkam. 

Wystarczyło pójść do tego lokalu, gdzie byłam ostatnim razem. Zapewne go tam spotkam, prędzej czy później.

Spoglądając na zegarek dostrzegłam późne popołudnie, jednak było za wcześnie, aby wybrać się do klubu. Wertując moją całą garderobę, stwierdziłam, że nie mam w co się ubrać. Powinnam wybrać się na zakupy. Moja garderoba była naprawdę uboga i z czasów zeszłej dekady.

Właśnie zaczynam się zachowywać jak typowa nastolatka. Dawniej, kiedy chodziłam jeszcze systematycznie do szkoły, wraz z przyjaciółką odstawałyśmy od reszty. Nie podobały nam się wszystkie domówki, setki godzin spędzonym w galeriach handlowych, to nie było w naszym stylu.

Tak mi się przynajmniej wydawało. 

Wtedy byłam raczej cichą myszką, która bała się zawalić dzień w szkole nie myśląc o żadnych konsekwencjach. Teraz, gdy o tym myślę, mam ochotę śmiać się sama z siebie. 

Szkoła nie jest po to by sprawdzać naszą inteligencję, tylko by sprawdzać naszą pamięć, co jest kompletnie bez głębszego sensu. 

Gdybym komukolwiek opowiedziała o mojej historii, jego pierwszym pytaniem byłoby dlaczego opuściłam rodzinne miasteczko. Wszystko byłoby piękne, kolorowe i usłane różami jak we wszystkich szczęśliwych filmach, gdyby nie fakt, że popełniłam największy błąd mojego życia, który do dzisiaj mnie dręczy...

*Flashback*

Po całym zdarzeniu ze śmiercią rodziców, przysięgłam ich pomścić. Zaczęłam szukać potencjalnych zabójców. Problem tkwił w tym, że nie miałam żadnych poszlak. 

Któregoś dnia, za namową znajomych poszłam na imprezę. Było tam mnóstwo ludzi ze szkoły i nie ukrywam, że zalewałam smutki we wszystkich możliwych drinkach. Nie znałam umiaru, nie czułam się źle, nie chciałam wymiotować, nie czułam się pijana. 

Pewien nieznany mi mężczyzna dosiadł się do mojego stolika.

- Nie szkoda mi Cię. - oblizał usta podśmiewując się.

Uznałam, że jest pijany i mówi brednie. Zlekceważyłam go.

- Twoi starzy... Ich też mi nie jest szkoda... - parsknął popijając piwo.

Okej, teraz przegiął.

- Masz jakąś konkretną sprawę czy dasz mi spokój? - przewróciłam oczami ze skrzyżowanymi rękoma.

Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Dlaczego wypominał mi ich śmierć, wiedząc, że nie jest mi z tym łatwo.

- Wiem, że szukasz mordercy, lepiej ty daj spokój. - nachylił się nade mną. - Nie wiesz w jakim świecie żyjesz, mała suko. - szepnął i oddalił się w stronę wyjścia.

Bang! Wybuchłam. Pierwszy raz byłam... zła? To zbyt łagodnie powiedziane. Byłam wściekła. Nikt nie ma prawa wypominać mi śmierci rodziców, ani tym bardziej nazywać mnie "małą suką". 

Art Of KillingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz