Rozdział 4

149 9 0
                                    

- Co tu robisz? - zmarszczyłam brwi.

- Lepiej powiedz, co Ty zamierzałaś zrobić z tym metalowym prętem. - opuścił broń podchodząc do mnie wolnym krokiem.

Spojrzałam na dłoń, w której mieścił się przedmiot i natychmiast rzuciłam go w kąt.

- Co się stało? - podszedł i uniósł mój nadgarstek. - Krwawisz. - stwierdził dokładnie go lustrując.

- To nic... - mruknęłam chowając dłoń.

- Nie udawaj twardziela. - przewrócił oczami. - Chodź, trzeba to opatrzyć. - chwycił drugą dłoń i wyszliśmy z zaułku. 

Fakt, bolało cholernie. Krew spływała po palcach, a ja czułam jej metaliczny zapach. Mało przyjemne, ale do zniesienia. 

- Dokąd mnie prowadzisz? - zapytałam. 

- Do mnie, muszę Cię opatrzyć. - mruknął.

Nie miałam siły nawet się sprzeciwiać. Nie ufałam mu, ale moje ciało w tym momencie nie chciało ze mną współpracować. Znacie to uczucie? To było tak, jakby ktoś mną sterował, a ja nie miałam nic do powiedzenia. Wiem, że nie powinnam z nim iść. To nie był dobry pomysł. 

Kiedy doszliśmy do domku położonego na obrzeżach miasta, szatyn otworzył drzwi i pozwolił mi wejść pierwszej. Zaczęłam dokładnie lustrować pomieszczenie. Wydawało się być przytulne jak i zarazem stonowane i chłodne. Takie odnosiłam wrażenie.

Byłam słaba, straciłam całkiem sporo krwi, ale starałam się nie stracić przytomności. 

- Usiądź. - nakazał, a ja posłusznie usiadłam na kanapie.

Chłopak zostawił mnie na chwilę samą, po czym wrócił z apteczką i pełnym asortymentem chusteczek. 

Posłusznie wyciągnęłam dłoń, z której dalej sączyła się krew. Justin delikatnie ją obejrzał i zaczął grzebać w pudełku.

- Masz przecięte mocno ukrwione naczynia. - szepnął i ku moim oczom ukazała się igła. 

To akurat wiem. Sama bym o siebie zadbała.

- Zaskakujesz mnie. - mruknął niskim tonem. - Zbywasz mnie, udajesz niedostępną, jesteś gotowa zabić, nie boisz się nawet igły i udajesz jakby nic się nie wydarzyło. - uniósł brwi.

- Wielu rzeczy się nie boję. - szepnęłam obserwując jego poczynania.

Poczułam delikatne ukłucie w okolicy nadgarstka, na co się skrzywiłam. Robił to dokładnie. Stu procentowe skupienie i idealna precyzja. Mam do czynienia z zawodowym lekarzem? Tylko czy normalny człowiek po ukończeniu medycyny nosi ze sobą broń?  Nie do końca.

- Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - przerwałam. - Co tam robiłeś? Dlaczego do niego strzeliłeś? - spojrzałam na niego.

Brązowooki przerwał i utkwił wzrok we mnie. 

- Przechodziłem tędy... Usłyszałem Cię. Próbował Cię zabić, miałem mu na to pozwolić? - zadrwił. 

To brzmi miało wiarygodnie, ale jeżeli coś przede mną ukrywa, musi mieć ku temu powód. Odpuszczę.

- Skąd miałeś broń? - spojrzałam na niego, gdy ten zacisnął usta w wąską linię nie odpowiadając.

Okej, rozumiem.

- Skończyłem. - szepnął odsuwając się.

Spojrzałam na rękę, która była zabandażowana. 

- Dziękuję. - szepnęłam. 

To słowo rzadko wypływało z moich ust. Nawet dziwnie się czułam je wypowiadając. Dawno nie odczuwałam w sobie jakichkolwiek emocji. Nie potrzebowałam ich. Były odstawione na drugi plan i kiedyś miały dać o sobie znać. Chyba uznały, że nadszedł właściwy czas.

Art Of KillingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz