Rozdział 12

155 13 2
                                    

Z nerwów nie wiedziałem od czego zacząć, aż poczułem wibracje w kieszeni. Ostrożnie wyjąłem telefon spoglądając na nadawcę.- Czego? - syknąłem.- Justin. Mam tu gościa, zgadnij kogo. - zaśmiał się.- Jeśli coś jej się stało... - nie dokończyłem.- Tak, tak. Rozumiem...- Zabiję Cię. - wrzasnąłem do słuchawki.- Pilnuj się chłopcze. Pamiętaj, że to ja tu rządzę i to moje zasady. - rozkazał. - Jeśli chcesz ją ujrzeć, przyjedź do opuszczonego magazynu na końcu miasta, przy drodze 302. - powiedział, po czym się rozłączył.Cholera! Wszystko się pieprzy! Wiedziałem, że tej nocy padną trupy, nie byłem tylko pewien, po której stronie...Od razu wsiadłem do auta i pojechałem do starego znajomego, który był mi winien przysługę.- Terry! Otwieraj! - dobijałem się do drzwi.Po chwili w progu stanął chłopak ze zdziwioną miną.- Justin? Co jest? - zapytał drapiąc się po głowie.- Potrzebuję pomocy. - mruknąłem wchodząc do środka.Zmieszany blondyn stanął przede mną ze skrzyżowanymi rękoma.- Nie baw się w podchody, gadaj o co chodzi. - wywrócił oczami.- Porwał ją... Przetrzymuje w starym magazynie. Nie mam ludzi, potrzebuję Twojej pomocy aby ją odbić. - przeczesałem włosy dłonią czekając na jego odpowiedź.- Za dużo wymagasz, Bieber. - pokręcił głową. - Nie mogę pozwolić narazić swoich ludzi tylko dlatego, że jestem Ci coś winien. - pokręcił głową.- Tylko kiedy Vanessa miała kłopoty, wiedziałeś do kogo się zwrócić. - prychnąłem.Chłopak ciężko westchnął i zmierzwił włosy dłonią.- Kiedy chcesz to zrobić? - zapytał spoglądając na mnie.- Dzisiaj albo nigdy. - szepnąłem.Robiło się późno. Miasto o tej godzinie nie bywało bezpieczne, a tym bardziej jego okolice. Nie miałem wyboru.Terry zwołał swoich ludzi i dokładnie oboje objaśniliśmy im nasz plan. Nie wszystkim przypadł do gustu, ale tak samo nie mieli wyjścia. Musieli się dostosować.Uzbrojeni i gotowi ruszyliśmy na... bitwę?Po około godzinie dotarliśmy na miejsce. Dyskretnie zaparkowaliśmy w pobliżu lasu. Resztę drogi pokonaliśmy pieszo. Zza pleców wyjąłem pistolet w momencie, gdy budynek był widoczny, a w środku było widać postury. Cicho podeszliśmy do okien, a w jednym z nich ujrzałem Ally.Nie wyglądała na przerażoną. Była twarda, choć wiedziałem, że się boi. Była przywiązana do krzesła. Obok niej stał pieprzony Dean z fałszywym uśmieszkiem, a jeszcze dalej mój wuj. Jak zwykle w nienagannym stroju i cygarem w dłoni.Kevin ze Scootem zajęli się ochroniarzami, a my czekaliśmy na znak.- Dalej. - szepnął Kevin pokazując gestem dłoni.Bez zastanowienia wbiegłem do środka z pistoletem wycelowanym w wuja.- Zostaw ją, albo Cię rozwalę. - syknąłem.- Justin, długo zajęło Ci przybycie tu. Już myślałem, że Ci na niej nie zależy. - parsknął śmiechem.- Nie pieprz głupot. To mnie chcesz. Jej w to nie mieszaj. - splunąłem.Mężczyzna pokręcił głową...- Chyba nic nie rozumiesz. - westchnął. - Jej potrzebuję i to bardzo, a Ty w tym momencie jesteś tylko dodatkową kulą u nogi. - stwierdził.Spojrzałem na dziewczynę i poczułem jak moje serce się rozpada. Nie zasłużyła sobie na taki los.- Powiedz mi chłopcze... Już ją zaciągnąłeś do łóżka? - zaśmiał się. - Może teraz warto powiedzieć jej prawdę. - spojrzał na mnie.W co on pogrywa?- Może warto powiedzieć, że to wszystko było zaplanowane? Wasza znajomość. To była czysta formalność. W sumie wypadałoby wspomnąć też o tym, że to do mnie miałeś ją przyprowadzić, a tymczasem musiałem wszystko zrobić osobiście. - pokręcił głową. - Spójrz na nią. Biedna, zagubiona dziewczynka, która dała się oszukać takiemu posłańcowi jak Ty. - skrzyżował ręce.- Nie prowokuj mnie! - wrzasnąłem.Cała złość we mnie... Czułem, że zaraz eksploduje. Miałem ochotę zastrzelić go od razu.- Proszę Cię, gdyby nie ja, nie wiedziałbyś, że ona istnieje. - wskazał dłonią w jej stronę.- Może i nie, ale nie mam zamiaru Ci za to dziękować. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby z zamiarem wystrzelenia pocisku.Upadłem.Coś poszło nie tak... Spojrzałem na mężczyznę, który powinien umierać. Stał nad Ally i celował w jej głowę. Zostałem pchnięty. Tracąc równowagę upadłem na podłogę. Moja broń została kilka metrów dalej, a ja miałem teraz gorszy problem. Dean zacisnął dłonie na mojej szyi próbując mnie udusić. Jego uścisk był naprawdę silny, a mi powoli zaczynało brakować powietrza. Czy tak właśnie skończę? Uduszony przez tego dupka?Gwałtownie wciągnąłem powietrze i zamiast Deana, ujrzałem nad sobą Kevina. - Wstawaj! - krzyknął osłaniając mnie.Powoli się podniosłem i zobaczyłem leżącego obok Deana. Teraz byłem przekonany, że nie żyje. - Dzięki stary. - wymamrotałem podnosząc broń.Rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie nie mogłem znaleźć Ally, ani wuja. Wybiegłem na zewnątrz i zobaczyłem tylko odjeżdżające auto. - Nie tym razem. - mruknąłem do siebie i wycelowałem w auto kilkakrotnie.Po chwili wysiadła z niego Caroline z fałszywym uśmieszkiem. - Gdzie ona jest?! - wrzasnąłem celując w nią.- Spokojnie, już dawno zabrał ją do swojego burdelu. - uśmiechnęła się.- Masz na myśli to miejsce, w którym się sprzedawałaś, a teraz robisz za jego maskotkę licząc, że tam nie wrócisz? - prychnąłem i pospiesznie ruszyłem w miejsce, gdzie zostały samochody.- To było ostatnie, co powiedziałeś przed śmiercią. - syknęła.Po chwili rozeszły się dwa strzały, na co gwałtownie się odwróciłem. Caroline leżała z pistoletem w ręku, z dwoma postrzałami w głowę. Spojrzałem w drugą stronę, gdzie stał Terry. - Spłaciłem swój dług. - skinął głową.Dobrze wiem, że gdyby nie on, zapewne już bym nie żył. Jestem mu wdzięczny.Wsiadłem do auta i bez zastanowienia pojechałem w miejsce, gdzie prawdopodobnie znajdowała się dziewczyna. Ostrożnie podjechałem pod budynek, załadowałem magazynek broni i wysiadłem kierując się do środka.

Ally

- Dlaczego od razu mnie nie zabiłeś? - syknęłam.- Bo mam pewne plany związane z Tobą. - uśmiechnął się podchodząc bliżej. - Taka ładna buzia. - przerwał. - Nawet nie wiesz jakie dochody mi zapewnisz, kiedy będziemy już w Miami. - uniósł mój podbródek.- Pieprz się. - splunęłam.On mnie nie chce zabić. On chce zrobić coś znacznie gorszego... Wolałabym zginąć niż być do końca życia jego dziwką.- Wstawaj, idziemy. - nakazał.- Ona nigdzie nie idzie. - do pomieszczenia wszedł Justin z pistoletem w dłoni nakierowanym na owego mężczyznę.- Cwany jesteś. - pokręcił głową.- Mogę dla Ciebie dalej pracować, zabijać jak kiedyś, ale ją zostaw w spokoju. - wycedził przez zaciśnięte zęby.- Nic nie pojmujesz... Ona, ani Ty się dla mnie nie liczycie. Jesteście bezwartościowi. - wzruszył ramionami.- Więc ją puść. - zażądał.- Nie ma tak łatwo chłopcze. - przetarł twarz dłonią. - Powiedz mi może lepiej czy znalazłeś Bonnie? - przerwał. - Podobno jest w Atlancie, cała i zdrowa. Bez wiedzy, że ktoś jej szuka. - westchnął.- Ta Bonnie? - otworzyłam szeroko oczy.- Widzę, że też już o niej słyszałaś. - zaśmiał się klaszcząc w dłonie.Spoglądałam na poczynania Justina. Nie był sobą. Nigdy go takiego nie widziałam. Był zachłanny, jakby bez duszy. Nicość. Wyłączna pustka w oczach. Szatyn spojrzał na mnie kiwając głową. Planował coś, a ja miałam mu w tym pomóc. - Teraz! - krzyknął, a ja z całej siły uderzyłam mężczyznę w krocze. Natychmiast podbiegłam do szatyna chowając się za nim i próbując uwolnić się z wiązań.Justin zaczął strzelać i po krótkiej chwili upadł na ziemię sycząc z bólu. - Justin! - wymamrotałam podbiegając do niego.- Nic mi nie jest. Dokończ to. - szepnął podając mi pistolet.Podniosłam się spoglądając na człowieka, który zlecił zabójstwo moich rodziców. Człowieka, który zniszczył moje życie. Bez żadnych skrupułów nacisnęłam na spust.Mężczyzna upadł na ziemię, a broń, którą trzymał wypadła mu z dłoni. W końcu. Zakończyłam ten chory rozdział w życiu. Zabiłam go. Czy czuję się lepiej? Czy po zabiciu kogoś można poczuć się lepiej? Schowałam pistolet i od razu zbliżyłam się do szatyna, który został postrzelony.- Gdzie Cię postrzelił? - zapytałam spoglądając na niego.- Nic mi nie jest. - zaczął powoli wstawać. - Wracajmy. - szepnął chwytając moją dłoń.- Kulejesz. Może lekarz powinien to zobaczyć? - zaproponowałam.- Jeśli to zobaczy, wezwie policję i zaczną się pytania. Dam radę. - zapewnił.Wychodząc z budynku zauważyłam kilku mężczyzn podchodzących do Justina.- Jak się trzymasz? - zapytał jeden z nich.- W porządku, jesteście w komplecie? - spojrzał na nich.- Tak, na całe szczęście. - kiwnął głową.- Dzięki za wszystko. Lepiej jedźcie stąd. - polecił i uścisnął dłoń jednego z nich.Chwilę później podszedł do mnie.- Jak się czujesz? - zapytał spoglądając w oczy.Czytał w nich. Wiedział jak się mogę czuć, więc po co pytał...- Przepraszam, że musiałaś przez to przejść. - objął mnie.- Nie. - odsunęłam się. - Przemyślałam wszystko. Wyjeżdżam. - oznajmiłam.Wiem, że to co teraz mówię, może być dla niego szokiem, ale w końcu przyjechałam tu tylko w jednym celu. Teraz, gdy załatwiłam swoje porachunki, mogę zacząć wszystko od początku, jako nowa osoba.- Co? - szepnął nie dowierzając. - Nie możesz. - pokręcił głową.- Muszę. - spuściłam wzrok.- Chodzi o mnie? O to, że od początku nie powiedziałem Ci prawdy? - wyrzucił ręce w powietrze.- Nie chodzi o Ciebie. Chodzi o mnie. Muszę zacząć od początku. Wszystko. - stwierdziłam.Czułam się okropnie mówiąc mu to wszystko po tym, ile dla mnie zrobił. - Wiedziałeś, że to nie będzie trwało wiecznie. - mruknęłam. - Oboje wiedzieliśmy, więc teraz nie mamy prawa mieć o to pretensji. - skrzyżowałam ręce.- Ale ja Cię kocham, nie możesz tak po prostu odejść! Odejdę z Tobą! - chwycił moje dłonie.- Nie! - krzyknęłam. - Muszę zacząć wszystko od początku, bez Ciebie. - odsunęłam się.Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Ciężko jest rozstawać się z kimś, kogo darzy się uczuciem. Czułam narastającą gulę w gardle. Musiałam jak najszybciej opuścić to miejsce nim zmienię decyzję.Podeszłam do chłopaka składając ostatniego całusa na jego policzku.- Do zobaczenia. - szepnęłam oddalając się.Dotarłam do hotelu i natychmiast zaczęłam się pakować. Jedyne miejsce, które przyszło mi na myśl to powrót do Londynu.


tt - ArtOfKillingFF

Art Of KillingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz