Czerwonym pióropuszem z drzewa na papier

58 13 55
                                    

Link: https://i

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Link: https://i.pinimg.com/474x/38/fc/aa/38fcaae2dde1354e673b93ca14fcc44c.jpg


Budynek szkoły, skryta na odludziu twierdza, zamek niczym z mrocznych koszmarów, dostojny i piękny w swej prostocie, wznosił się ponad czapą rozległych połaci lasu, jeziora Wiecznych Snów i majaczącego gdzieś w oddali miasta Altenburg. Wedle miejscowych legend nad zamkiem tym ciążyła klątwa, zły urok, który miał przeminąć dopiero wówczas, gdy dusze topielców z pobliskich bagien odnajdą drogę do zaświatów i zaznają ostatecznego spokoju.

Tato tak mówił.

A ja mu wierzyłam.

Bywało, że wbrew jego zakazom spacerowałam w pobliżu bagien; tak bardzo ciekawiła mnie ich historia i ta dziwaczna, lekko niepokojąca aura, którą wokół siebie roztaczały. Ponoć gdzieś pośrodku rozległych moczarów stała stara, zapomniana przez ludzi i czas chatka myśliwska, w której ćwiartowano i skórowano ludzi. Pasjonujące. Nigdy jednak nie odważyłam się zajść dalej niż na ich obrzeża, na tereny skryte pod lekką mgiełką gazów, jak nazywał je Matthew, bo braciszek powiedział, że mogłabym zabłądzić i nigdy nie wrócić.

A wtedy już nigdy nie zobaczyłabym Felix'a.

Och, Felix...

Truchtałam wzdłuż linii lasu, w stronę damskiego skrzydła szkoły. Niebo nad moją głową zrobiło się ciemniejsze, wiatr wezbrał na sile, drzewa zaśpiewały setkami gałęzi i zielonych liści. W trawie zaszumiały maki, chabry i dzwonki, po jednej z wygiętych śmiesznie olch przebiegła wiewiórka. Zauważyłam jej brudno-rudą kitę na tyle szybko, by zdążyć za nią złapać. Zwierzątko z początku nie wydało z siebie najcichszego dźwięku, zawisło w powietrzu zdezorientowane, następnie zaś jęło popiskiwać, odrobinę jak polna myszka, a jednak całkiem inaczej.

Uśmiechnęłam się do ślicznego stworzona dyndającego i podrygującego wraz z każdym szarpnięciem małego ciałka. Mój tato nazywał mnie wiewiórką ze względu na moje długie miedziane włosy i niewinną, uroczą twarzyczkę z zadartym nieco noskiem. Nagle naszła mnie myśl.

A gdyby tak zamiast motylków rysować wiewiórki?

Z radością bliską ekstazie uderzyłam wiewiórką o drzewo. Mocno, tak, by przestała wierzgać. Bo jak inaczej miałam ją narysować? Może kiedy Felix zobaczy wiewiórkę na papierze, skojarzy ją sobie ze mną? Przecież widział mnie raz w domu moich rodziców, kiedy przyjechał odebrać braciszka Matthew. Czy to możliwe, żeby mnie już zapomniał? Mój Felix? Mój piękny, wspaniały Felix?

Po drugim uderzeniu usłyszałam satysfakcjonujące chrupnięcie i nie wydała go bynajmniej kora drzewa, ale maleńka czaszeczka maleńkiej główki. Przycisnęłam wiewiórkę do piersi razem ze szkicownikiem i pobiegłam dalej, co tchu, byle tylko jak najszybciej dotrzeć do pagórka i szarej topoli, na której przed paroma laty powiesiła się moja mama.

U podnóża potężnego drzewa o rozłożystych, grubych gałęziach leżały moje czarne lakierki. Włożyłam je pośpiesznie, ale nie dlatego, że chciałam, wolałam wszakże chodzić boso, ale bałam się, że jedna z pań wychowawczyń znów ukarze mnie siedzeniem w kozie.

Usiadłam z dala od wścibskich spojrzeń, ukryłam się za grubym pniem. Dorośli i dzieci, które zamknęli w swoich bezbarwnych światach, nie rozumieli farb mojego. Moją sztukę wyzywali od „działań czorta", mnie zaś nazywali „chorą duszką". Tato powiedział, że to wcale nie z tego powodu musieliśmy wyjechać aż tutaj, do Altenburga, ale ja wiedziałam, że kłamał. Tato często kłamie.

Od tamtej pory ukrywałam się ze swoim światem, z jego kolorami i ze sobą samą.

W białej torebeczce oplecionej granatowymi wstążeczkami, takimi samymi, jakimi niania Lucy upięła dziś moje włosy, znalazłam scyzoryk Matthew i przybory artystyczne. Wyciągnęłam nożyk w ślicznej, bo czerwonej, oprawie i ze złotym grawerunkiem.

Wbiłam wiewiórce czubek nożyka prosto w brzuszek, pociągnęłam w tę i z powrotem. Szło mi to nad wyraz mozolnie, choć myślałam, że pójdzie równie łatwo, co ze szczurami. A jednak czekało mnie niemiłe zaskoczenie. Futerko wiewiórki różniło się nieco od szczurzego.

Dla lepszego efektu wygięłam wiewiórce kończyny i odcięłam ogon. Pomyślałam, że Felix ucieszy się z doczepionej do rysunku kity. Naszkicowałam szybko zwierzątko, wyrwałam kartkę, wzięłam rudą kitkę i znów pognałam w stronę męskiej części szkoły.

Och, Felix. Mój piękny Felix. Bylebyś tylko dał mi się złapać!


Wilk w owczej skórzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz