Słowa braciszka kroczyły za mną niczym cień, gdy wraz z wychowawczynią van der Lee zmierzałyśmy w kierunku damskiej części szkoły. „Dziś otrzymujemy noty" – powiedział. Czyżby miało to znaczyć, że ktoś z wychowawców zaglądnie do mojego szkicownika? Myśl ta była mi zarówno przykra, jak i wstrętna.
Zatrzymałam się gwałtownie.
Piękna pani Brunhilde obejrzała się na mnie, uniosła w zapytaniu brwi. Ach! Ta kobieta w każdej sytuacji wyglądała jak anioły z witraży kościoła. Czasem zastanawiałam się, czy naprawdę jest człowiekiem.
– Panienko?
Trzymała mnie za rękę, więc nie mogłam usiąść; robiłam to, gdy chciałam pobyć sama. Tym razem po prostu spojrzałam na jedno z okien wysoko w górze.
– Mam zaprowadzić panienkę do pana ojca?
Skinęłam.
– Dobrze – zgodziła się.
W milczeniu ruszyłyśmy dalej i już po chwili przekroczyłyśmy próg wielkich drzwi o mosiężnych kołatkach.
Większość dziewcząt uważa wnętrze szkoły za ponure i straszne, ale ja mam na tyle dobre oczy, by zauważyć piękno w czystej prostocie; ściany zamku od stuleci pozostawały niezmiennie szare i zimne, posadzkę zdobiły długie, szkarłatne dywany wyglądające niby rzeki pełne krwi. Uszeregowane wzdłuż korytarzy drzwi były dla mnie jak strażnicy strzegący tajemnic, a świeczniki wbite w srogi kamień jak spaczone dusze, które wciąż i wciąż usiłują ulecieć do nieba.
To takie przykre, że tylko ja potrafię widzieć kolory. Chciałabym, aby inni też spróbowali.
Wychowawczyni Brunhilde zaprowadziła mnie na jedno z wyższych pięter. U wylotu mrocznego korytarza czekały na nas grube, dębowe drzwi, za nimi natomiast krył się przytulny, bogato urządzony gabinet dyrektora.
Pani van der Lee zapukała z gracją i otworzyła.
– Panie dyrektorze, pańska córka chciała się z panem widzieć – orzekła, wkraczając w światło rzucane przez majestatyczny kandelabr wiszący u wzorzystego sufitu.
Nikt nam nie odpowiedział.
– Panie dyrektorze? – zawołała Brunhilde raz jeszcze i dodała nieco ciszej: – Ehrenfried?
Weszłam do gabinetu, trzymając się jej szkarłatnej spódnicy. Położyła dłoń na moich plecach.
– Nie sądziłam, że będzie o tej porze zajęty. Chodźmy, panienko, przyjdziemy kiedy... Panienko!
Nim zdążyła zareagować, wybiegłam. Słyszałam za plecami jej szybkie kroki - szelest spódnicy i stukot butów podbitych obcasem. Wołała za mną, zmartwiona i zdezorientowana. Ale ja potruchtałam dalej, znalazłam wnękę i wtuliłam w jej cień.
Pani Brunhilde przeszła tuż obok, jednak niczego nie zauważyła. Kiedy jej głos powtarzający „panienko, zaczekaj" ucichł na tyle, że ledwo rozpoznawałam pojedyncze słowa, wymknęłam się i najciszej jak potrafiłam pomknęłam do gabinetu.
Tato był równie zapatrzony w swój czarno-biały świat co reszta dorosłych, ale zdarzało się, że dostrzegał gdzieniegdzie inne odcienie szarości. Jego gabinet stanowił dla mnie oazę spokoju i ciszy, gdzie mych myśli nie blokowały głupie zasady albo zakazy. Tutaj mogłam śnić i marzyć, barwić nudny świat tatka farbami mojego.
Oczywiście, gdy nie było go w pobliżu.
Tak jak teraz.
Rzuciłam się w stronę olbrzymiego kominka, w którym dogasał ogień. Tato lubił ciepło. Ja chyba też, lecz zimno kryło w sobie coś więcej niż zakatarzony nos – było tajemnicze i przerażające, trochę jak śmierć lub uosobienie zła. Wdrapałam się na regał książek, sięgnęłam jeleniego poroża.
Moje sapnięcie zgrało się ze zgrzytem mechanizmu i książek, które spadły pod wpływem wstrząsu na podłogę. Zeskoczyłam, podniosłam grube tomiszcza i pchnęłam regał, wpuszczając do gabinetu mroźny powiew sekretnych korytarzy.
Link1: https://i.pinimg.com/564x/80/0d/1d/800d1d594a9599b530aed1c7222c8729.jpg
CZYTASZ
Wilk w owczej skórze
HorrorPourywam rączki nóżki, przyodzieję piękny strój, wnet zatańczą wkoło duszki, zaśpiewają: jesteś mój! Dwunastoletnia Amy Wagner to niepoczytalna uczennica szkoły w Altenburgu. Jej życie nie miałoby żadnego znaczenia, gdyby nie starszy o parę lat Fe...