6-Don't you dare ignore me.

63 10 42
                                    

Telefon znowu, po raz stutysięczny tego dnia, zawibrował. Zmęczony George odłożył książkę od biologii i podniósł prawie zakurzonego już iPhone'a. Sprawdził najstarsze powiadomienia.

[Dream: Hej, nadal jesteś zły?] (Sun,8:13AM)

[Dream: George.] (Sun,9:34AM)

[Dream: George, nie chciałem! Zrozum to, proszę] (Sun,10:20AM)

[Dream: Idę do pracy, ale jak mi nie odpiszesz, to nie dam ci spokoju wieczorem] (Sun,10:23AM)

[Nieodebrane połączenie: Dream] (Sun,7:39PM)

Zobaczył najnowsze.

[135 Nowych nieodebranych połączeń: Dream]

Podniósł wzrok znad ekranu pełnego zaległych powiadomień. Było ich więcej, ale nie chciał ich wszystkich czytać. Nie miał na to siły. Brunet wstał od biurka z telefonem i kliknął w ustawienia kontaktu Dream'a. Rzucił się na łóżko.

Zablokował numer.

Był wtorek. Czyli już prawie cztery dni bez rozmowy z blondynem. Poprzedniego dnia po szkole nawet zatrzymał się przed sklepem, w którym tamten pracował, ale szybko zmienił zdanie. Nie znali się długo. George nie chciał się przywiązywać, a czuł, że właśnie to się dzieje.

Ukrywał nawet przed samym sobą nieustanne czekanie, nadzieję, że doprowadzi Dream'a do przyjścia pod jego drzwi. Wtedy pewnie nie dałby rady mu odmówić, był słaby w takich sytuacjach.

Położył się spać. Może jutro przyjdzie.

-

Następnego dnia na pierwszej lekcji nauczyciel rozdał kartkówki z poniedziałku.
Na jego kartce widniało eleganckim pismem: "100%, Brawo"

Oceny mu się poprawiły, od kiedy nie miał kontaktu z Dream'em.

Jakoś zbytnio się z tego powodu nie cieszył.

Ten dzień był kolejnym smętnym wyzwaniem. Po nim miał być kolejny i kolejny i kolejny... George rozmyślał nad przedmiotami z których musi zrobić powtórzenie jak wroci do domu po lekcjach. Stał przy swojej szafce, niby to wpatrywał się w wewnętrzną stronę metalowych drzwiczek, ale tak naprawdę jego oczy zamgliły się, a myśli wędrowały daleko od korytarza szkolnego. Nie zarejestrował sylwetek kilku chłopaków szybko zbliżających się w jego stronę, żeby (co nie jest wcale zaskakujące) zatrzasnąć mu drzwi od szafki na ręce. Robili to za każdym razem, kiedy tylko była okazja.

Uderzenie metalu o skórę wytrąciło go z rozmyśleń. Syknął.

Tym razem dostał mocniej, krew od razu spłynęła mu na ściśniętym swoją drugą ręką nadgarsku, zafarbowała jego niebieską bluzę. Myślał, że chłopacy pobiegli już w drugą stronę, jak zwykle.

"Jakie chuje" parsknął pod nosem. Podniósł wzrok i ku swojemu zdziwiniu zobaczył właśnie tego szkolnego piłkarza, który go zranił w rękę.

"Chuje? Tak nas nazwałeś?" Powiedział zdecydowanie za głośno Tyler. Cały korytarz uczniów zwrócił głowy w ich stronę. George poczuł oczy przynajmniej czterdziestu osób na karku. Spuścił wzrok na swoje buty, nie mogąc wytrzymać takiego napięcia. Koledzy Tyler'a wyglądali na bardziej wzburzonych niż powinni być, pewnie, żeby dodać scenie dramatyczności.

"Halo, mówię do ciebie, patyczaku" Sportowiec pstryknął mu przed nosem. "Jak nas nazwałeś? Tłumacz się"

"Nie chciałem" mruknął George. Wisiało mu, czy chłopak spierze go po lekcjach, czy w weekend znajdzie go, kiedy będzie z mamą robił zakupy. Byle nie tutaj. Niech nie bije go na oczach tylu ludzi.

Love Is A Drug // DNF || ongoing !!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz