17. ❝Satynowa sukienka❞

96 35 6
                                    

Kłamstw, które ostatnimi czasy opuszczały usta Bunny, było naprawdę wiele. Kłamała, gdy pytano ją, jak się czuje, gdy używała formy męskiej, kiedy modliła się w kościele i przed posiłkami. Skłamała również w sobotnie południe, gdy oznajmiła mamie, że noc spędzi u swojego kolegi, Eda Edwardsa, choć w rzeczywistości wybierała się na bal, o którym fantazjowała już od wielu, wielu dni.

— Ale chyba wrócisz tak, żeby zdążyć pójść z nami na niedzielną mszę? — zapytała jej matka, od rana krzątająca się w kuchni. Później miała przyjąć jeszcze kilka klientek w domu. Trwał sezon wesel, więc mogła sobie co nieco dorobić, a ostatnio zaczęła im się psuć pralka, więc dodatkowe pieniądze były niezwykle potrzebne. — Na jedenastą.

— A nie mogę pójść na wieczorną...?

— Oczywiście, że możesz, synku... — odpowiedziała z wyraźnym rozczarowaniem w głosie, nawet nie patrząc na stojące w progu dziecko. — Po prostu myślałam, że spędzisz ten czas z nami. Niedziele są dla Boga i rodziny, ale zrobisz, jak zechcesz.

Właśnie o to chodziło, że prawie nigdy nie mogła robić tego, co chciała. Że od początku szła przez życie prowadzona za rękę, która wcale nie zważała na to, czy może chciałaby się na chwilę zatrzymać, czy może warto byłoby skręcić w inną ze ścieżek. Szła przez życie tak, jak jej kazano — jako grzeczne, słuchające się rodziców dziecko, stroniące od wszelkich używek, uczące się rzeczy, które wcale go nie interesowały, modlące się i czczące Boga, w którego nie wierzyło.

Czasami miała wrażenie, że gdyby matka poznała ją naprawdę — taką, jaka jest — to spoglądałaby na nią jak na zupełnie obcą osobę. Bunny czuła się tak przez całe, dwudziestoczteroletnie życie, codziennie widząc w lustrze kogoś, kto stwarzał jedynie pozory, ale w gruncie rzeczy nawet nie istniał. Jian miał swój dowód tożsamości, akt urodzenia, paszport i ubezpieczenie zdrowotne, a jednak był tylko jakimś kompletnie nieprawdziwym bytem. Bunny istniała za to naprawdę i coraz częściej chciała zakomunikować to całemu światu, chciała zostać zauważona.

Dla niepoznaki oprócz piżamy złożonej z długich bawełnianych spodni oraz T-shirtu, a także szczoteczki do zębów, spakowała także książkę, zeszyt i cienki piórnik z czarnymi długopisami. Twierdziła, że ona i Ed będą się uczyć, choć słuchająca jej kobieta nie chciała w to wierzyć.

— Mam nadzieję, że nie idziecie na żadną imprezę, ale gdyby tak było, pamiętaj o dwóch rzeczach. Nie chodź nigdzie sam i pilnuj swojej szklanki — upomniała studentkę, gdy ta zbierała się w końcu do wyjścia. — Ed może i jest fajnym kolegą, ale on zawsze będzie biały, a ty żółty. Uważaj na siebie, kochanie.

Bunny odpowiedziała jej uśmiechem i skinieniem głowy, pragnąc sądzić, że matka naprawdę się o nią troszczy. Zawsze przejmowała się jej losem i bezpieczeństwem, czasami nawet aż za bardzo, przez co nawet teraz, mając dwadzieścia cztery lata, studentka musiała tłumaczyć się ze swoich wyjść. O dziwo jej młodszy brat, Jun, nie był skazany na tak wielką kontrolę. Ale on rzadko wychodził z domu. Żył światem ołówków i czarno-białych postaci, a ten nigdy mu się nie nudził ani nie męczył go.

Czuła ogromne podekscytowanie, przemierzając autobusem nowojorskie ulice. Wierciła się na siedzeniu i bez przerwy wyglądała przez okno, nie mogąc się doczekać, aż dotrze na dobrze znany jej przystanek. Kiedy tak się stało, wyskoczyła z pojazdu jak poparzona, omal się nie wywracając.

Drzwi otworzyła jej Sharon, dziś również w szlafroku i z satynowym czepkiem na głowie, który niedługo miała zamienić na jakąś odjazdową perukę. Nie przystąpiła jeszcze do nakładania makijażu, którego aplikacja zajmowała jej z reguły od trzech do pięciu godzin (była ogromną perfekcjonistką), ale nawet bez podkładu i błyszczących cieni do powiek w oczach Bunny była równie piękna, co w pełnej stylizacji. Zresztą wszystkie członkinie Domu Van Gogha takie były — Sharon, Garda, a zwłaszcza Taeya, która właśnie schodziła po schodach, aby chwilę później paść w ramiona przybyłego gościa.

DRAG 'N' ROLLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz