Rozdział w którym Poe czeka na Ranpo

236 21 16
                                    

Poe wrócił do swojego mieszkania z torbą świeżych bułeczek. Tak samo, jak wczoraj. I przedwczoraj. Położył je na blacie swojej zimnej, ciemnej kuchni i wyjął z szafki porcelanową misę, do której je starannie przełożył. Ubrudził sobie przy tym ręce białym lukrem, którym były przyozdobione. Jednak w tej chwili bardziej się przejmował rozmazanym lukrem na bułeczkach, niż swoimi własnymi, lepiącymi się od niego rękami. Westchnął i przez krótką chwilę w jego głowie pojawiła się myśl, żeby jednak zatrudnić służbę, która robiłaby to za niego. Szybko jednak ją odrzucił. Zbytnio by go stresowała obecność innych osób w jego domu, w którym przecież powinien czuć się bezpiecznie, prawda? W zupełności wystarczyła mu obecność Karla, który zaintrygowany szelestem papierowej torebki, niezwłocznie skoczył na blat i zaczął się przymilać do swojego właściciela, żeby dał mu chociaż mały kęs smakowicie pachnących bułeczek z nadzieniem krówkowo-czekoladowym.
- Oh! Nie, nie, nie, nie... Karl to nie dla ciebie, tylko dla mojego drogiego Ranpo! - zakrzyknął i położył swojego zwierzaka na posadzkę. - Przecież wiesz, że muszę go należycie przywitać.
Karl przewrócił oczkami i podążył za swoim panem, który wyszedł z kuchni i udał się w stronę swojej pracowni.

Idąc przez korytarze, o wysokim sklepieniu Poe coraz bardziej odczuwał tęsknotę za Ranpo. Najchętniej każdą chwilę spędzałby czuwając przy nim, ale musiał przecież kupować dla niego bułeczki.

Gdy dotarł do drzwi swojej pracowni na chwilę przystanął, a tuptający za nim Karl obił sobie pyszczek o jego nogi i zniesmaczony fuknął.

Poe był zbyt zaabsorbowany swoimi emocjami, żeby na to zważać. Nie potrafił nazwać tego, co czuje. Było to podekscytowanie, jak zawsze gdy miał się spotkać z Ranpo. Ale też niepokój, że może to już nigdy nie nastąpić. I to z jego winy.

Westchnął, policzył do dziesięciu i przekręcił klamkę od drzwi.

Jedynym źródłem światła były promienie słońca, przeświecające przez grube zasłony. Gdy oczy Poego przyzwyczaiły się do półmroku, ujrzał w nim wpierw cień swojej obszernej biblioteczki, którą wyjątkowo ominął, chcąc się dostać w głąb pokoju. To właśnie tutaj po sześciu latach rozłąki, został po raz kolejny pokonany przez Ranpo. Teraz on, Poe, mógł pokonać Ranpo, ale w ogóle mu się to nie podobało. Musiał jednak sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest.

Z bólem w sercu zwrócił wzrok na sekretarzyk, na którym zostawił książkę, którą przed przeszło trzema dniami Karl przyniósł mu w swoim pyszczku. Już wtedy czuł niepokój, że Ranpo może nigdy z niej nie wyjść, który zwiększał się z każdą godziną jego nieobecności. Co on ze sobą zrobi, gdyby Ranpo rzeczywiście zginął w świecie powieści, do której został wciągnięty?! Poe by sobie tego nigdy nie wybaczył. Z czasem jego niepokój przerodził się w poczucie winy i przerażenie.

W tej chwili uświadomił sobie, że tak naprawdę nigdy nie chciał pokonać Ranpo. Pragnął po prostu być jak najbliżej niego. Nie był jego rywalem, tylko... przyjacielem. Jeśli tylko Ranpo będzie chciał dalej nim być, po tych wszystkich okropnościach, które mu zgotował.

Odłożył misę z bułeczkami między pustymi filiżankami po kawie a stertą rękopisów zalegających na blacie sekretarzyka i zwrócił swoją uwagę na książkę. Przejechał dłonią po jej czarnej okładce z krwistoczerwonym napisem "The Black Cat in the Rue Morgue". Miał ochotę powyrywać jej wszystkie strony, podrzeć je, spalić, unicestwić... Dać upust nienawiści, którą żywił do tej przeklętej książki. I do siebie, bo przecież to on ją stworzył.

Mocnym ruchem porwał ją w ręce i otworzył na stronie tytułowej.

Dziwne... Czuwał przy niej rano, przed tym jak wyszedł po bułeczki i wtedy świeciła się ciepłym blaskiem, jak zawsze, gdy ktoś w niej był. Teraz wokół książki było tak samo ciemno, jak w całym pomieszczeniu. Poe był tak zajęty swoimi myślami, które przecież były tylko myślami, a nie prawdą (!), że nie zwrócił na to początkowo uwagi. A brak blasku oznacza, że jego umiejętność przestała działać na tej książce, a to natomiast znaczyłoby, że...
- Nie zabiłem go! - zawołał Poe i schwycił Karla, po czym uniósł go na wysokość swojej twarzy i z niepohamowanego wybuchu radości począł wirować z nim wokół sekretarzyka. - Nie zabiłem Ranpo! Udało mu się wydostać! Udało się!

From Rivals To Lovers || One Shoty z RanpoeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz