#5

79 25 0
                                    

To moja pierwsza prawdziwa Wigilia od trzech lat. Poprzednie dwie spędziłam w samotności, zagryzając kubełek z KFC. A tę pamiętną jeszcze wcześniej całą przepłakałam. Nic innego do szczęścia nie było mi potrzebne. A raczej do nieszczęścia, bo wtedy zawalił się cały mój świat i szczęśliwie rodzice zrozumieli, że nie miałam ochoty na świętowanie. W tym roku wreszcie postanowiłam zostawić za sobą wszystko, co złe.

Tradycyjnie, jak bywało to lata świetlne temu, jedziemy na pasterkę do kościoła, który mieści się za lasem. Gdy chodziłam do szkoły, zawsze spotykaliśmy się przed północą praktycznie całą klasą. Później było to przez nas kontynuowane, dzięki czemu z niektórymi osobami widywaliśmy się przynajmniej raz w roku.

Siedzę na tylnym siedzeniu auta terenowego taty i spoglądam przez boczną szybę, zastanawiając się, jak wyjść z tego zawieszenia. Tej dziwnej sytuacji między mną a Jakubem. Niby porozmawialiśmy, ale przecież było tak drętwo, jak nigdy wcześniej. Może to znak, że tego, co się straciło, nie można już odzyskać...

Docieramy na parking i tu się rozchodzimy. Rodzice idą do środka, a ja zostaję przed wejściem, w miejscu, w którym spotykaliśmy się wszyscy lata temu. Stojąc tak przez dłuższą chwilę, nadchodzi moment, w którym mam ogromną ochotę się wycofać. Wrócić do samochodu i tam przeczekać tę długą godzinę. Nie widzę nikogo znajomego, więc biorę to za znak i postanawiam odejść. Widać takie wyjście do ludzi to dla mnie jeszcze zdecydowanie zbyt wiele. Odwracam się więc i ruszam, kiedy z boku dochodzi mnie znajomy głos.

– Dokąd uciekasz, Zajączku?

Zatrzymuję się, i ja, i moje serce. Przełykam ślinę i staram się opanować od razu wykwitający uśmiech na mojej twarzy.

– Najchętniej do lisiej nory – odpowiadam, stając z nim twarzą w twarz.

– Lepiej nie, bo cię zje – rzuca przekornie.

– Chyba, że ktoś mnie uratuje – ciągnę naszą starą rymowankę.

– I lisa wilkiem poszczuje – kończy, po czym oboje uśmiechamy się szeroko. – Dobrze cię widzieć – dodaje, będąc już całkowicie poważnym.

– No niech mnie kule biją! – Słyszymy gdzieś w oddali, na co oboje spoglądamy w tamtą stronę. – Wilk i Zając!

Wtem pod światło latarni wyłania się Andrzej Rostocki, chłopak, który chodził z nami do podstawówki. Za nim pojawiają się jeszcze Sławek, Fabian i Olek.

– Chyba królik – zwracam uwagę automatycznie, samą siebie tym zaskakując.

– Daj spokój – rzuca Fabian. – Do końca życia będziesz Zającem.

– No to mnie pocieszyłeś. – Śmieję się mimo wszystko.

Mężczyźni podchodzą do nas kolejno i witają się z nami, zamykając mnie w szczelnych objęciach, a Kubę poklepując do tego po plecach.

– Jak za starych dobrych czasów – mówi Olek.

– Szkoda tylko, że teraz na wino nie można pójść – zauważa Fabian.

– Kto nie może, ten nie może – stwierdza Kuba i od razu spogląda na mnie.

Jeśli mówiłam o tradycyjnej pasterce, miałam na myśli okupowanie bramy kościelnej. Rzadko kiedy w ogóle wchodziliśmy do kościoła. Jedynie wtedy, kiedy zamiast śniegu padał deszcz. No bo gdzieś trzeba było się schować.

I tym razem jest podobnie, zanim rozbrzmiewają dzwony w wieży, dołączają do nas kolejne osoby. Każdy mile zaskoczony i uradowany naszym widokiem. Większość została tu, na miejscu, a raptem szóstka z naszej paczki wyruszyła w świat. Część zostaje z nami, część już ze swoimi rodzinami wchodzi do środka. Wiadomo, że dziś nie będzie identycznie jak piętnaście lat temu. Ale może być równie miło, móc się znowu zobaczyć.

– To co, po jednym? – pyta nagle Sławek, zza pazuchy wyciągając kolorową wódkę.

– Zdrowie – wtóruje mu Olek, już grzebiąc w kieszeni.

– Serio? – pytam, roześmiana. – Ja nie zakłada...

– Mam coś dla nas – przerywa mi Kuba i już odkręca małą butelkę z kolorowym alkoholem, po czym mi ją wręcza.

– Wyglądamy jak menele – zauważam, ale chętnie odbieram butelkę. 

Bajkowe ŚwiętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz