11. DRIVE

280 22 19
                                    

The radio reminds me of my home far away and driving down the road I get a feeling that I should have been home yesterday, yesterday... Country roads, take me home, to the place I belong./Radio przypomina mi o moim domu, który jest tak daleko i jadąc tą drogą czuję, że powinienem być tam już wczoraj, wczoraj... Ojczyste drogi, prowadźcie mnie do domu, do miejsca, do którego należę.

John Denver, „Take Me Home, Country Roads"

Arrorró mi niño, arrorró mi sol, arrorró pedazo de mi corazón. Este niño lindo, ya quiere dormir, háganle la cuna de rosa y jazmín.

(meksykańska kołysanka, „Śpij moja dziecino, śpij moje słonko, śpij serduszko me. Ta słodka dziecina tak bardzo chce już spać, zróbcie jej posłanie z róży i jaśminu" – fragment soundtracku do filmu „The Curse of La Llorona")

Przez duszny bar gdzieś na terenie Texasu, bardzo blisko granicy z Nowym Meksykiem, tłumy się tego wieczora nie przelewały – pięciu wytatuowanych motocyklistów chlało w kącie, a znudzony barman od pół godziny wycierał bez entuzjazmu jedną i tę samą szklankę. Dean przymierzył się do rzutu.

Cas miał do rzutków oko dobre i, żeby go pokonać, musiałby zbić wszystkie osiem punktów w tej kolejce, w dodatku z utrudnieniem, bo grali z double-outem, co oznaczało, że do wygranej było mu potrzebne trafienie nie w ósemkę, a w podwójną czwórkę – a zależało mu, żeby wygrać, nagroda czekała bezcenna.

Ciii – syknął na niego, dostrzegłszy kątem oka, jak otwiera usta, jakby zamierzał coś powiedzieć. – Nie rozpraszaj mnie.

Castiel posłusznie zachował ciszę, choć rozproszył go już i tak; cały czas rozpraszał, samym tym, jak wyglądał. W Saint Louis oblał się kawą i zmuszeni byli wstąpić do sklepu, żeby kupić mu coś na przebranie, bo przecież torba Sama nie była bez dna – Chryste, koszula, którą sobie wybrał, biała, z przyzwyczajenia, choć tyle było tam innych, wyglądała na nim po prostu zabójczo. Podwinięte do łokci rękawy, ta biel tak doskonale z jego ciemniejszą karnacją kontrastująca!

Oblizał wargi. Cas opierał się z założonymi na piersi rękami o stół bilardowy, a spod rozpiętej góry od koszuli wystawał mu wyraźny, czerwony ślad na obojczyku – jego dzieło, wyssał mu tę malinkę w aucie, gdzieś w okolicach Tulsy w Oklahomie. Tak uroczo chichotał w jego ramionach, kiedy mu ją robił...

Teraz przynajmniej nie musieli już takich rzeczy ukrywać, i nie wywiązywały się niepotrzebne kłótnie – oj, kiedyś kłócili się o to często. Pamiętał tamtą noc, jakby miała miejsce wczoraj, St. Simons w stanie Georgia, hotel, bodajże trzy-gwiazdkowy.

Stojąc boso na udeptanym łazienkowym dywaniku nachylił się nad umywalką do lustra, żeby przeczesać palcami wilgotne po kąpieli włosy; sięgnąwszy do torby, wygrzebawszy z niej ulubioną wodę po goleniu wylał jej sobie na dłonie, a potem obklepał nimi szczękę, szyję, miejsce za uszami. Coś mignęło mu w trakcie tego zabiegu pod palcami – zaczerwienienie. Szorstka malinka.

Nosz kurwa.

CAS! – ryknął za siebie, natychmiastowo rozzłoszczony. Tyle razy mówił mu, żeby tego, do jasnej cholery, nie robił!

Casa zastał w sypialni dokładnie tak, jak go zostawił, rozwalonego w łóżku, nagiego, z jedną nogą częściowo przykrytą sponiewieraną kołdrą; patrzył w telewizor, ale czy oglądał to, co leciało, trudno powiedzieć. Wyglądał bardziej na zamyślonego.

Co się stało? – zapytał, spojrzawszy na niego, jak tylko stanął w przejściu między sypialnią a łazienką.

Dean pokazał na swoją szyję.

PAMIĘTNIKI WINCHESTERÓWOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz