25. UNDINE (Blair Witch) - PART 4 (ost.)

198 15 21
                                    

Ostre końce gałęzi i ciernie raniły, obdzierając po rękach. James Allen pędził przed siebie, nie zważając na niknące nawoływania, z każdą sekundą coraz bardziej oddalając się od obozowiska; Heather wołała go, wołała o pomoc, przecież rozpoznawał jej głos! O tak. Bo nawoływanie leśnej rusałki każdy odbierał inaczej, a ona chciała zwabić tego wieczora właśnie jego.

Tylko jego.

– Heather! – Zatrzymał się, w ciemności. Bądź co bądź, przedzierał się przez las Black Hills totalnie na ślepo.

Podążając jego śladem Dean oświetlał sobie drogę latarką. Lisa dyszała mu nad uchem, co chwila wpadając na niego, kiedy przystawał, nasłuchując – usłyszeli trzask, zaraz potem krzyk, to był krzyk Jamesa i oboje pognali w tamtym kierunku. Za późno. James rozpłynął się w powietrzu.

– JAMES! – dziewczyna wydarła się jak głupia, Dean złapał ją w ostatnim momencie, na chwilę przed tym, jak rzuciłaby się za chłopakiem w zarośla.

– Hej! – warknął na nią, przytrzymując ją za ramię. – Zgłupiałaś? Już jest po nim!

Makijaż spłynął jej po twarzy, ze łzami. Rozkleiła się, westchnął więc teatralnie i objął ją; dzieciaki. A zwłaszcza takie młode laski. Trochę go uderzyło, kiedy pomyślał, że mógłby mieć córkę w jej wieku, come on. Chyba rzeczywiście zrobił się stary. Przez pewne rzeczy, między innymi fakt iż dopiero co wziął ślub, mógł o tym zapomnieć. O tym, ile ma lat.

Jakie to w sumie miało znaczenie?

– Dean! – Sam wypadł spomiędzy gęstych kłujących krzaków na niewielką przestrzeń, gdzie stali. Przyświecił na nich, Dean machnął ręką, dając mu do zrozumienia, że z nimi wszystko okej. Z nimi, czego nie można było powiedzieć o Jamesie, ale jeśli miał być szczery, to spisywał go na straty od samego początku, Allen sprawiał wrażenie kogoś kto albo odnajdzie tu bliską osobę, co wydawało się być celem jego życia, albo zaginie w Black Hills razem z nią, już od Dayton.

– Cas? – spytał tylko, upewniając się.

– W obozowisku, z Peterem i Ashley – Sammy opuścił snop światła, rozejrzał się, z powrotem uniósł latarkę i omiótł las wokół nich; omal nie rzucił jej, wzdrygnąwszy się, gdy promień padł na stojącą w mroku niewyraźną postać. Para jasnych ślepi w niewidocznej twarzy wlepiona była wprost w niego. – Dean, ona tu jest!

Lisa stłumiła szloch, Dean obrócił nią, odsuwając się od ciemnej ściany zarośli w stronę brata; tyle wystarczyło, by rusałka zdążyła zniknąć. Wysoki, straszny śmiech oddalił się, złowieszczo.

Chyba powinni byli wszyscy jak James załatwić sobie Red Bulle, bo tej nocy o spaniu nie mogło być już mowy. Usłyszawszy o przepadnięciu Jamesa Ashley całkowicie spanikowała, trzymali ją i uspokajali kurewskie czterdzieści pięć minut.

– Grunt to się nie oddalać, nikt nie skacze w krzaki jak debil, nieważne co usłyszycie, jasne? – Dean wskazał każde z nich po kolei, wyraźnie im grożąc. – Jak zobaczę któregoś zasrańca wyrywającego się z czymś takim, odstrzelę zanim zdąży zniknąć! Musimy przetrwać noc, nie będzie trwać wiecznie. Zrobi się jasno i jakoś znajdziemy wyjście.

Peter obejmował Ashley, która chlipała cichutko, wciąż roztrzęsiona, Lisa owinęła ramionami kolana i kiwała się, w przód i w tył, ze wzrokiem wbitym martwo w jeden punkt gdzieś przed nią, na ziemi. Sam zaszył się w namiocie. Ognisko dopaliło się i zgasło, pozostawiając ledwo tlący się żar.

– Przepraszam za ten... żart, wcześniej, ze skrzydłami – przeładowując swojego colta Dean zagadnął siedzącego obok niego Casa; wzięli coś w rodzaju warty. Bez ognia w obozowisku zrobiło się ciemno, zimno i nieprzyjemnie. – To takie hasło reklamowe, Red Bull doda ci skrzydeł. Bo to energetyk.

PAMIĘTNIKI WINCHESTERÓWOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz