- 1 -

13 1 0
                                    


Niektórzy nie lubią spędzać wiele czasu w miejscach, gdzie nie czują się dobrze. Inni potrafią bez ustanku śnić o tych, w których nigdy nie byli.

 Zdecydowanie zaliczałam się do tej drugiej grupy, choć nikomu nie przyznałbym się, że każdego poranka budzę się, tęskniąc za światem, który jest tylko i wyłącznie tworem mojego umysłu. Już i tak przylgnęła do mnie latka kogoś, kto niekoniecznie ma wszystkie klepki na swoim miejscu, niepotrzebne było mi dawanie powodu do jawnego nazywania dziwakiem.

Dlatego milczałam i swoją smutną minę tłumaczyłam w pracy chandrą – słowo „depresja" nie przeszłaby mi przez gardło, bo to też był sekret, który należało chronić. Uśmiechałam się za każdym razem, gdy ktoś w biurze pytał mnie o samopoczucie, częstował tabletkami z witaminą C czy proponował kubek ciepłej herbaty. Byłam prawdziwie wdzięczna za tę troskę, a jednocześnie czułam się jak oszust. 

Tego listopadowego poranka ponownie obudziłam się z ciężkim westchnieniem, które wydostało się z moich ust, zanim na dobre otworzyłam oczy. Sen, który trzymał mnie w objęciach przez kilka godzin – lub też sny, bo według badań to zazwyczaj nie jest jeden – miał w sobie wiele ciemnych barw, a ja znowu przemierzałam w nim las, by dostrzec do ogrodu z morzem kwiatów, których nie umiałam nazwać. Przemierzałam ścieżki wijące się wokół krzewów i szczepionych drzew, przeszłam obok kilku rzeźb i pięknej fontanny zlokalizowanej w samym sercu tego magicznego parku. Ktoś mógł powiedzieć, że był to jeden ze starych ogrodów zlokalizowanych w wielu europejskich miastach, ale w żadnym z nich nie byłam, a jeżeli o którymś czytałam, wątpię, bym zapamiętała jego opis i zdjęcia tak dobrze, by moja podświadomość mogła obdarować mnie podobnym obrazem podczas nocy.

Poza tym...

Poza tym wątpiłam, by w ogrodzie Wersalu czy Watykańskich można było poruszać się wśród latających wróżek. 

Nie dostrzegłam ich od razu w pierwszym śnie, jaki mi się z nimi zdarzył – to tak jak że świetlikami, które wpierw muszą przyciągnąć wzrok, by człowiek zdał sobie sprawę, ile ich jest wokół niego. Początkowo właśnie tak je odebrałam, jako istoty podobne do robaczków świętojańskich, ale im dłużej przypatrywałam się jednej z nich, która przysiadła nieopodal na liściu zielonego drzewa, uderzyło mnie, jak bardzo przypomina maleńką lalkę.

W filmach odkrycia tego typu łączą się z okrzykami zaskoczenia, głośnym okazywaniem, jak piękna jest nowa znajoma. W moim przypadku doszło do spotkania dwóch zaciekawionych spojrzeń, które nie oceniały, lecz starały się poznać. 

To do mnie należał początek rozmowy. Nim zdołałam to przemyśleć, powiedziałam: „witaj", na co wróżka dygnęła przede mną z gracją.

– Cześć.

Nie zastanawiałam się nad tym, skąd zna mój język, bo wiedziałam, że śnię, a w nocnych marach podobne bariery nie występowały. Zamiast tego zapytałam, czy wie, gdzie jesteśmy, na co istotka zaprowadziła mnie przez las – bo to w nim zaczęła się moja przygoda – ku centrum miasteczka podobnego do Arendelle z „Krainy lodu", które miało jednak w sobie coś złowróżbnego.

I na to wrażenie nie wpływały czarne drzewa bez liści, które w grupie towarzyszyły mu po lewej stronie, gdy prowadzono mnie do największego budynku. W powietrzu wisiało coś – niczym pył zawieszony w moim rodzinnym mieście – co nie pozwalało swobodnie oddychać. Tamto pierwsze wrażenie nie opuszczało mnie również podczas kolejnych wizyt, a choć podczas nich poznawałam kolejne istoty, nie tylko wróżki, nie opuszczała mnie myśl, że jeszcze nie miałam do czynienia z tą, której powinnam się lękać.

Nie byłam pewna, co doprowadziło do podobnych snów. W filmach na wejście do świata fantasy wpływały albo traumatyczne wydarzenia, albo przeznaczenie i pochodzenie, jednak w moim przypadku nic takiego nie miało miejsca. Ale przy tym byłam zagorzałą fanką literatury fantastycznej – poza „Władcą Pierścieni", „Hobbitem" i „Harrym Potterem" przeczytałam mnóstwo popularnych serii, jak i sporo pojedynczych dzieł z tego gatunku. Do „Drakuli" i „Zmierzchu" miałam największy sentyment i uważałam, że wampiry mają w sobie coś fascynującego. No i najważniejsze – przez swoje zamiłowanie do fantastyki właśnie ją miałam za swój główny obowiązek jako redaktor. Czyżby to przekładało się na podobne nocne widziadła? Po przebudzeniu z pierwszego takiego snu uznałam, że mój podświadomość chce nadać barw mojemu nudnemu życiu.

Ale każdy na moim miejscu zacząłby się zastanawiać, gdyby takie sny zaczęły się powtarzać. I z czasem byłam w stanie określić, kiedy znowu trafię do nocnego świata wróżek i innych stworzeń. Wystarczyło, że w mojej rzeczywistości padało, a ja piłam puszkę ukochanego piwa bezalkoholowego – innego nie tolerowałam – i na koreańską modłę przy takiej pogodzie jadłam warzywne placki. Choć nie widziałam powiązania, gdyż w świecie ze snu nie było niczego, co przypominałoby ten mój prawdziwy, w którym żyłam, oddychałam, pracowałam, to jednak się działo. Dzięki znalezieniu tej zależności nie czułam się jednak zaskoczona, gdy tym, co napotkałam w kolejnym śnie, była wróżka czekająca na mnie na skraju między lasem a ogrodem i przed wyborem, w którą stronę pójść. 

Zaskoczona za to mogłam być, kiedy wróżkowy świat przyśnił mi się, gdy nie zachowałam swoich zwyczajów, a przy tym dał pierwsze spotkanie z kimś, kogo powinnam się lękać, o czym jeszcze nie wiedziałam.

Wtedy zaczęła się największa z moich przygód.

Niechciana senna baśńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz