- 14 -

1 0 0
                                    

Oczekiwanie na sobotę sprawiało, że moje roztargnienie nie mijało. Wciąż zdarzały mi się małe błędy – jednak nie tak spektakularne, jak zapomnienie o umówionym spotkaniu z własnym autorem – ale nie pozwoliłam sobie na ich rozpamiętywanie. Byłam człowiekiem, mogły mi się przydarzać, a że właśnie nie miałam łatwego etapu w życiu, mogłam udawać, że mam wymówkę i czuć się usprawiedliwiona.

Zdarzało mi się słyszeć na korytarzu lub ponownie w pokoju socjalnym, jak ktoś komentuje moją małą zmianę w zachowaniu, ale nie przystawałam, by przysłuchiwać się dłużej. Robiłam, co do mnie należało, pewna, że po sobocie większość rzeczy wróci do normy.

Całkowita poprzednia normalność nie mogła się ziścić, bo musiałabym wymazać całkowicie Dylana Barneya ze swojego życia, a to nie było możliwe.

Dotrwałam jakoś do weekendu, a kiedy tuż przed siódmą rano otworzyłam w sobotę oczy, jedyne, co czułam, to strach.

Nie miałam pojęcia, co może mnie spotkać za kilkanaście godzin. Byłam pewna, że coś się wyjaśni, skoro Pan zakończył swoje śledztwo, ale jednocześnie nie miałam czym się bronić, gdyby doszło do jakiegoś ataku – mogło się okazać, że jestem intruzem, które wróżki powinny rozerwać na strzępy, bym więcej nie zakłócała ich egzystencji. Gdybym miała to do czegoś porównać, nie byłabym w stanie, bo wszelkie egzaminy, rozmowy o pracę czy interakcje międzyludzkie nie wywoływały u mnie aż takiego niepokoju. Wszystko dlatego, że mogłam zakładać wiele scenariuszy – w końcu miałam dość bujną wyobraźnię – po czym całkowicie rozminąć się z tym, co faktycznie będzie miało miejsce.

To dlatego tak trudno było mi się skupić podczas robienia zakupów, nawet sprzątanie mieszkania, które zazwyczaj działało na mnie uspokajająco, nie pomogło w zmianie nastroju. Ledwie zakodowałam zrobienie sobie ramyeonu z proszku – dodałam do niego nieco zielonej cebulki, by to nie był posiłek pozbawiony warzyw, w małej miseczce miałam też marynowaną rzodkiew – w ogóle nie czułam smaku, a roztargnienie sprawiło, że poparzyłam sobie język kawą. Potem byłam zbyt spięta, by wmusić w siebie cokolwiek innego.

Tak zastał mnie wieczór w późniejszej wersji, kiedy nie dało się już przeciągać najważniejszego momentu – udania się do łóżka i zaśnięcia. Napięte nerwy nie pozwalały jednak na to zbyt łatwo. By nieco się wyciszyć, słuchałam przez prawie dwadzieścia minut Beethovena, ale to nie mogło i nie ze względu na uderzenia w fortepian – to myśl o tym, co mnie czeka, nie pozwalała na rozluźnienie.

Przymknęłam oczy i spróbowałam metody, którą poznałam przed laty za sprawą uwielbianego serialu. Ta próba także spełzła na niczym. Już lepiej było patrzeć w sufit i wsłuchiwać się w dźwięki, jakie docierały z zewnątrz i od innych sąsiadów. Ktoś brał prysznic, gdzieś stuknęła szafka, a za oknem zaczął zrywać się wiatr. Dopiero w takim towarzystwie opadły mi powieki i zaczęłam odfruwać.

Bynajmniej nie do krainy Morfeusza.

Ale to przejście wyglądało jak poprzednie, kiedy nie udało mi się wejść do świata wróżek. Czarna nicość i złote drzwi były wszystkim, co widziałam i czego doświadczałam. Jednak coś było zupełnie inaczej niż poprzednio. Złote drzwi nie były tym razem zamknięte, a lekko uchylone, jakby zapraszały mnie, bym przez nie przeszła. Mnie zabrakło do tego odwagi. Byłam w stanie jedynie patrzeć w ich stronę z odległości kilku kroków, nie śmiałam się jednak ruszyć, nawet kiedy gdzieś w tej ciemnej nicości rozległ się znany mi już głos.

– Dlaczego nie wchodzisz?

Nie byłam w stanie się poruszyć, o przejściu przez drzwi nie mówiąc. Czasami człowiekowi brak jest sił na wykonanie podstawowych czynności, właśnie w ten sposób się teraz czułam. Paraliżował mnie strach, bo po tygodniu znowu miałam doświadczyć tego dziwnego zdarzenia, jakim jest przedostanie się do świata wróżek. A co, jeżeli śledztwo Dylana wykazało, że jestem jakimś szpiegiem, o czym zapomniałam, albo jawnym wrogiem tych istot i przybywałam tu, by dokonać zniszczenia?

Niechciana senna baśńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz