Nie tego się spodziewałam. Powinno być normalnie, szybko i bezboleśnie, ale ta rzeczywistość – nawet jeżeli to był tylko śniony przeze mnie sen – nieco mnie zaskoczyła. Ten skok między światami odczułam najbardziej na żołądku, przez co na granicy między martwym lasem a miasteczkiem znalazłam się w pozycji pochylonej, jakbym za moment miała zwymiotować.
Do tej pory ani razu mi się to nie zdarzyło, nawet przy pierwszej wizycie, kiedy nie wiedziałam, gdzie jestem i co się w ogóle dzieje, stałam twardo na obu stopach. Teraz nogi mi drżały, do tego nabieranie chłodnego powietrza w ogóle nie pomagało, wciąż czułam mdłości.
Ledwie co zdołałam zarejestrować, że nie stoję tu sama, Dylan zgodnie z zapowiedzią przybył, by mnie stąd odebrać i prowadzić na spotkanie. O ile w ogóle będę w stanie iść, na razie moje ciało zgłaszało sprzeciw.
– Celyn, wszystko w porządku?
Ręce mężczyzny opadły na moje ramiona, a choć nie mogłam jeszcze na niego spojrzeć, byłam pewna, że na obliczu Dylana odmalowała się prawdziwa troska. Teraz umiałam już mu wierzyć i ufać.
– Tak, cześć. W porządku, daj mi tylko chwilę.
Chyba wybór zupy w ramach kolacji nie był zbyt dobrym pomysłem, skoro teraz czułam się aż tak niedobrze. Nabierałam powietrze, mając przy tym zamknięte oczy, dopiero po kilku chwilach byłam w stanie się wyprostować. Przez cały ten czas dłoń Dylana spoczywała na moim ramieniu.
– Dzięki, już mi lepiej. Powinnam wmusić w siebie jakieś smażone rzeczy.
– Jak te placki, które jadasz podczas deszczu?
– Skąd to wiesz? – Spojrzałam na niego zdziwiona, a on roześmiał się.
– Cóż, masz naszego anioła stróża. Cheryl donosi nam o tym, co robisz w wolnych chwilach – odparł i wskazał mi palcem na małą wróżkę, która właśnie pojawiła się przed moją twarzą.
– Witaj – rzekła i uśmiechnęła się, a jej drobna twarzyczka była po prostu śliczna.
To ona była tą istotą, która witała mnie w tym świecie, od kiedy zaczęłam do niego trafiać, i prowadziła mnie z miejsca na granicy do samego miasteczka. Miło było znać w końcu jej imię.
– O, cześć. Jestem Celyn, dziękuję za wszystko.
Nie chciałam wnikać, na czym konkretnie polega to "stróżowanie" przez wróżkę w mojej rzeczywistości, bo dopadło mnie teraz poczucie, że oto niedługo mam spotkać się z matką Dylana. Zerknęłam w dół na swoje ubranie i cicho westchnęłam. Jak to dotychczas bywało, miałam na sobie prosty strój – szare dżinsy, tenisówki i bluzę w paski – który w moim mniemaniu ani trochę nie pasował na takie wydarzenie. Spojrzałam na mężczyznę, a on musiał dojrzeć w moich oczach determinację, bo znowu się roześmiał i odpowiedział na moje nieme pytanie.
– Nie martw się o nic, Celyn. Jak ci powiedziałem przez telefon, sukienka miała na ciebie czekać i właśnie czeka, tylko musimy zajść do karczmy.
– Do karczmy?
– Tak, bo do ich łazienki może wejść każdy, a to akurat po drodze na główny plac. Nie chciałbym, by zabrało nam to zbyt wiele czasu, dlatego stwierdziłem, że tam zajdziemy. To chyba nie problem?
Ponownie miałam znaleźć się w miejscu, które nakarmiło mnie daniami własnego dziadka. Jeżeli ponownie mogłam zobaczyć, jak wyglądały na talerzu i że smakowały istotom w tym fantastycznym świecie, to chciałam jeszcze raz poczuć dumę, że jestem jego potomkinią.
CZYTASZ
Niechciana senna baśń
FantasyCelyn uwielbia książki, dlatego związała z nimi swoje życie zawodowe, jednak dobrze wie, że pracując w wydawnictwie, natrafi na wielu różnych autorów. Pewnego dnia poznaje pana McAvoya Barneya, który intryguje ją nie tylko ze względu na swoją powieś...