- 7 -

5 0 0
                                    

Wejście do kompleksu nie było czymś trudnym nawet dla zwykłego człowieka – nie tylko mieszkańcy mogli spacerować jego ścieżkami – problem pojawiał się wraz ze skierowaniem się do odpowiedniego wieżowca. Każdy budynek witał domofonami, kamerami, jak też pulpitami z cyframi i skanerami. Należało dokonać podwójnej weryfikacji, chcąc dostać się do któregoś z mieszkań.

Także wieżowiec, w którym mieściła się siłownia, nie był łatwy do sforsowania. Tylko klienci mający wykupiony karnet mogli wejść do środka, i to mając przynajmniej ten najkrótszy, czyli trzymiesięczny. Kosztował zaledwie – albo aż – sto dolarów.

To był niezły biznes, bo zapewniał przychód, nawet jeżeli klienci nie wracali po dwóch dniach treningu, co – jak mówił mi Sean – zdarzało się dość często. Sprawa wyglądała nieco inaczej w przypadku mieszkańców, jednak dostanie się nie było łatwe. Wykupienie karnetu wiązało się z małym członkostwem, co oznaczało, że dane klientów wpadały do systemu, który dla każdego z nich tworzył osobny kod wstępu. Także Dylan McAvoy Bingley musiał taki mieć, skoro można było go tu zastać.

Ciekawa byłam, jak często zamierza z niego korzystać i czy będę na niego wpadać. Nie mogłam powiedzieć, by mi się to podobało – bez kontroli moje życie zawodowe i prywatne zyskały wspólny czynnik. Sama myśl o tym wywoływała u mnie ból głowy, a ja pójście spać wiązało się z jeszcze większym lękiem niż dotychczas.

Tego późnego popołudnia przeszłam przez zabezpieczenia do swojego wieżowca, gotowa od razu podejść do windy, kiedy zatrzymał mnie czyjś okrzyk.

– Celyn!

Niewielu sąsiadów znało moje imię, ten głos nie pasował do żadnego z nich, a mimo to był znajomy.

Spojrzałam w stronę, z której go słyszałam, i zobaczyłam zmierzającego w moją stronę Seana. Ubrany był w sportowy dres, który podkreślał jego szczupłą sylwetkę.

– O, cześć – przywitałam się. – Co tam?

– Hej, wszystko w porządku?

Nie rozumiałam do końca, skąd to pytanie i troska rysująca się na twarzy mężczyzny. Fakt, wydarzenia w pracy nieco wytrąciły mnie z równowagi, ale przecież nie mógł o nich wiedzieć. Chyba że Dylan był już na siłowni i powiedział mu, że nasza dwójka się zna i będzie teraz współpracować.

– Nie wiem, o co pytasz.

– O ostatni trening i tamtych dwóch... Nie zagadywali cię? Nie byli dla ciebie niemili? Wybacz, że nie podszedłem, ale musiałem zająć się nowym klientem i...

Uniosłam rękę, by przerwał, bo nie chciałam słuchać żadnych przeprosin. Nie był mi ich winien, to tamci powinni czuć, że zachowali się nieodpowiednio. Uśmiechnęłam się do trenera.

– Nie trzeba, naprawdę. Niczego nie chcieli, nie musisz przepraszać. Nie masz teraz żadnych zajęć? – zapytałam, zerkając w stronę drzwi, za którymi kryła się siłownia.

– Zaczynam kolejne za dziesięć minut. – Mężczyzna odwzajemnił uśmiech. – Wpadniesz później?

Jakoś czułam się zbyt zdołowana dniem, by chcieć ćwiczyć, nawet spojrzenie ładnych oczu nie było w stanie zachęcić mnie do zrobienia czegoś wbrew sobie.

– Wybacz, ale mam już plany na dzisiejszy wieczór – powiedziałam, przyjmując w tej chwili uśmiech pełen uprzejmości, byle tylko Sean nie poczuł się zbytnio urażony.

Chyba zrozumiał, bo jego postawa się nie zmieniła.

– Jasne, przyjąłem. – Nie było w tym nic z przekąsu, nie miało też cienia obrażenia się. – To w takim razie... do następnego treningu? Kiedykolwiek będzie?

Po jednej dziwnej sytuacji z dwoma nieznajomymi byczkami nie myślałam o tym, by całkowicie przestać korzystać z siłowni.

– Oczywiście, do zobaczenia.

Ruszyłam w kierunku windy, machając jeszcze mężczyźnie na pożegnanie, a ciało mi się spięło. Czułam, że ktoś mnie obserwuje, ale nie umiałam tej osoby zlokalizować. Sąsiedzi i klienci wchodzili i wychodzili, mijali się, czekali ze mną na dźwig, a przy tym nikt jawnie mi się nie przyglądał, mimo to uczucie nie mijało. W głowie natomiast cichy głos podpowiadał, że może Dylan jest gdzieś w pobliżu – może to on ma mieć za chwilę trening? – i powinnam myśleć o tym, w jak niewielu miejscach mogę się teraz czuć bezpieczna.

Starałam się nie zawadzać nikomu w windzie, dlatego trzymałam swoje rzeczy blisko ciała, nawet korytarz na swoim piętrze przemierzyłam tak, jakbym była duchem – bez rzucania się w oczy tym sąsiadom, którzy akurat chcieliby wyjrzeć przez judasza.

Mieszkanie było pełne mroku, a ten przywodził mi na myśl świat wróżek. Przeczucie mówiło mi, że i tej nocy do niego trafię, a przy tym nie będę zbytnio zaskoczona, jeżeli przyjdzie mi spotkać się twarzą w twarz z Panem.

Czasami chciałam, by moja intuicja jednak mnie myliła, może wówczas moje życie toczyłoby się po lepszym torze.


Niechciana senna baśńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz