Cz II Rozdział 2

3 1 0
                                    


Wieziono ją w dużej klatce o szerokich prętach, jednak osadzonych na tyle wąsko, by chudy niewolnik mógł wysunąć jedynie rękę. Ci o grubszych kościach nie mieli szans przecisnąć jej nawet do łokcia. Klatka była zakryta również od góry. Zamocowano ją na dosyć szerokim wozie ciągniętym przez dwa niskie, ale silne konie drobnej budowy o małych, uformowanych niby w kwadracie pyszczkach i nieco zadartych zadach. Kroczyły raźnie mimo iż upał był nieznośny. Handlarze, którzy pochodzili oczywiście z Tayar-ev jechali na takich samych koniach. Wszyscy nosili luźne spodnie ściągane u dołu, sandały wiązane nad kostką, popielatą tunikę przed kolano wiązaną w pasie oraz turban z burych szmat. Jej nie pozwolono ubrać chusty, która uchroniła by jej twarz i włosy od ubrudzenia się pyłem pustynnym, który wzbijał się przy każdym kroku raźnych koników. Dokuczał jej upał, wzbijający się kurz oraz niewygody drogi, bowiem wewnątrz klatki nie było nawet koca, na którym można by usiąść. Pozostawało jedynie suche, pełne drzazg, twarde drewno, z którego zbity był rozklekotany wóz.

Oprócz niej handlarze wieźli tam rzecz jasna jeszcze innych niewolników. Mieli w tym mieście wiele interesów. Samir Ibn-Airami był cenionym handlarzem tak w swoich jak i okupowanym państwie. Stoisko miał w każdym większym mieście, a towar przez niego dostarczany zawsze był najlepszej jakości. W dodatku ceny zawsze miał uczciwe i przystępne. Przez to zarabiał krocie na handlu niewolnikami.

- Piękne to miasto – zauważył nagle, gdy już z niego wyjechali. – Iskhar jako nieliczne zostało nienaruszone przez wojsko, przez co wciąż może cieszyć oko swoimi kunsztownymi budowlami.

- E, domy jak domy! – prychnął Akram wyrażając dezaprobatę.

- Nie mówię tu o tych lepiankach na obrzeżach, ale o samym centrum, które mieliśmy okazję widzieć. Te bogate pałace, oazy pełne palm i kwiatów oraz cudne meczety. I wszystko to jest dziełem naszych braci. Szelhayowie nie wykorzystali potencjału Iskhar – stwierdził Samir. – Mimo iż stolica państwa wydała mi się ubogą, gdy mój dziad powtarzał mi słowa swego ojca, że najznamienitszą budowlą był tam pałac królewski, który niedawno mijaliśmy po drodze. Niebrzydki gmach, przyznaję, lecz nawet pałac czcigodnego pana Dżamala Allavali, w którym byliśmy wygląda okazalej. A tamte ruiny po prawej to była niegdyś świątynia tego ludu.

Mikal wzdrygnęła się i spojrzała w kierunku, który wskazywał Samir. Faktycznie w stolicy Szel-hay od kilku wieków wznosiła się świątynia ku czci jedynego Boga. Mimo, że ostatni rok spędziła w Iskhar u pana Dżamala, nie widziała miasta prawie w ogóle. Niewolnicy rzadko wychodzą z posiadłości swoich panów, dlatego teraz, jadąc w klatce, dokładnie obserwowała każdy szczegół miasta, które zostawiali za sobą. Ją także wprawiły w zachwyt nieziemskie pałace i ogrody, obok których jechali, niemniej kłuło ją iż zostały wzniesione rękami miejscowych niewolników dla obcych panów najeźdźców. Mieszkańcy Szel-hay jęczą już bowiem pod jarzmem Harszivów, jak zwykli nazywać mieszkańców Tayar-ev, jakieś sto dwadzieścia lat. I nijak nie widać szans na wyzwolenie. Mikal nie miała pojęcia, kiedy świątynia została zrujnowana, ale musiało to być jeszcze za życia jej matki, gdyż ta wspomniała jej że ostatni raz była na pielgrzymce do Iskhar jako trzyletnia dziewczynka wraz ze swoimi rodzicami. Potem już nigdy więcej jej tam nie zabrano, a kiedy będąc młódką zapytała matkę o świątynię ta załamała ręce mówiąc, że ta już jest dawno zburzona.

Teraz Mikal na własne oczy oglądała spalone zgliszcza budowli, która niegdyś musiała być prawdziwym cudem architektury. Teraz zostały się po niej tylko fragmenty kolumn i rozsypanej skały. Wszystkie złote zdobienia zostały skradzione, a ściany doszczętnie zrównane z ziemią. Ocalały fundamenty oraz fragment wejścia, które było naprawdę przestronne. Mikal mogła sobie tylko wyobrażać jak olbrzymia musiała być cała świątynia. Zrobiło jej się smutno, patrząc na te zgliszcza i rozumiejąc, że najeźdźcy skłonni byli upokorzyć ich doszczętnie i pozbawić wszystkiego co ludzkie. Godności, wolności, rzeczy materialnych a nawet miejsca do modlitwy. Nie oszczędzili także żadnej z synagog, które stały w każdym, nawet najmniejszym miasteczku. Wszystkie zamienili na meczety lub zburzyli. Czy mieszkańcom Szel-hay nie wolno było nawet czcić własnego Boga?

Dzieci Gortezji - Tom Pierwszy "Przekleństwo" - planowana korektaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz