~*~ Sobota 31 grudnia/ Niedziela 1 stycznia ~*~

584 48 91
                                    

W drogę powrotną z Busan do Seulu ruszyli w samo południe. Mama Jeong-guka prosiła ich, żeby zostali dłużej, ale ponieważ wczoraj dzwonił Nam-joon, że robi imprezę, a że śnieg wreszcie odpuścił na dobre i drogowcy ogarnęli ulice, nie mówiąc o tym, że kiedyś Tae-hyung musiał wrócić do pracy, to zdecydowali się nie ulegać jej prośbom i wracać.

Kiedy wsiedli do luksusowego samochodu Tae-hyunga, Jeong-guk znów poczuł się przytłoczony jego statusem materialnym i stał się milczący. Tae-hyung jednak niczego nie zauważył. Skupił się na drodze, a że ta nie była łatwa, bo śnieg zaczął padać znów obficie, to miał nie lada problem. W prognozie nie zapowiadali kolejnych opadów i ostatecznie musieli skorzystać z objazdu, jeśli nie chcieli utknąć gdzieś na zamkniętej drodze, bo służby drogowe znów zaczęły zamykać bardzo zasypane odcinki, w tym jeden z tych, który mieli przebyć.

— Joonie, my chyba nie dojedziemy — tłumaczył się Jeong-guk Nam-joonowi, kiedy utknęli w korku na objeździe.

— No trudno, my zaczniemy już, a wy wpadajcie po prostu, jak dojedziecie, byle ostrożnie. Ten śnieg oszalał — mówił wyrozumiale Nam-joon.

Tae-hyung w końcu zatrzymał się na jakiejś stacji benzynowej, ale nie tankował. Poszedł do środka i wyszedł z niej po chwili jakby nigdy nic. Rzucił Jeong-gukowi na kolana paczkę rogalików i dwa soki w kartoniku.

— Rozpakuj, zjemy — zarządził i ruszyli w dalszą podróż.

Jeong-guk rozpakował rogaliki, ale ani on sam nic nie przełknął, ani Tae-hyung.

— Nie jesteś głodny? Mówiłeś, żeby rozpakować — zapytał o rogaliki.

Tae-hyung tylko się skrzywił.

— Myślałem, że będą smaczniejsze. Po tym, jak karmiła mnie twoja mama, wątpię, że cokolwiek będzie mi teraz smakowało — zadrwił.

Jeong-guk tylko się zaśmiał cicho i znów zamilkł. Kiedy udało im się dotrzeć w końcu do Seulu i podjechali pod apartamentowiec Tae-hyunga, było dobrze po dwudziestej drugiej i jakiś metr śniegu leżał na ulicy.

— Co tu robimy? — zapytał skonsternowany Jeong-guk.

Od kiedy wsiedli do samochodu pod jego domem w Busan, przestrzeń między nimi wypełniła się dziwną energią. Coś jakby wisiało w powietrzu.

— Muszę się przebrać — wytłumaczył mętnie. — Cały tydzień chodziłem w twoich ciuchach. Dobrze, że chociaż majtki pozwoliłeś mi sobie kupić w markecie.

Jeong-guk się zaśmiał, ale wciąż czuł to napięcie w powietrzu i czuł się z nim dziwnie.

— Dobrze, to czekam, leć i się przebieraj. Późno już. Chłopaki czekają na nas.

Tae-hyung patrzył na niego przez chwilę skonsternowany.

— Chodź na górę, zmarzniesz tu w samochodzie — powiedział rzeczowo, ale ton jego głosu świadczył o tym, że chce go przekonać lub nakłonić do wejścia z nim do góry.

Jeong-guk nie chciał wyjść na idiotę, więc wysiadł z samochodu i poczłapał za Tae-hyungiem do windy. W mieszkaniu, kiedy weszli, Tae-hyung pozapalał wszędzie światła.

— Tak mieszkam — powiedział skrępowany i podrapał się w tył głowy, stojąc na środku holu.

A więc o to chodziło — pomyślał Jeong-guk i rozejrzał się wokoło. Musiał przyznać, ku własnemu zdziwieniu, że Tae-hyung mieszkał całkiem przyziemnie. Owszem, apartament mieścił się wysoko przy niebie, zupełnie jak biuro jego linii lotniczych, ale w mieszkaniu było niemalże zwyczajnie i nazywając je szumnie apartamentem, było lekką przesadą. Nie było ogromne, jak sobie to wyobrażał. Nie. Było średniej wielkości, a że urządzone minimalistycznie, dawało wrażenie, że przestrzeni jest jakby więcej. Białe meble, jasno-drewniana podłoga i złote wykończenia, nadawały pomieszczeniom eleganckiego wyglądu.

His fireworks || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz