~*~ Poniedziałek 26 grudnia ~*~

398 42 53
                                    

Dzień po świętach* nad miastem zawisły naprawdę ciężkie i czarne chmury. W nocy śnieg zaczął padać tak obficie, że sparaliżował cały kraj. Wszystkie drogi zostały zablokowane, jeśli nie przez wypadki, to przez policję. W telewizji co rusz nadawano komunikat, aby nie opuszczać miejsca, w którym się aktualnie przebywa i jeśli to możliwe, nie przemieszczać się z miejsca na miejsce zwłaszcza samochodem.

— Zostaniecie z nami do nowego roku — ucieszyła się mama przy śniadaniu, ale Jeong-guk spojrzał tylko na Tae-hyunga ponad stołem i wiedział, że to nie jest najlepszy pomysł.

Widział na jego twarzy uśmiech, ale oczy mówiły co innego. Tae-hyung miał wpojone poczucie obowiązku i naglił go powrót do firmy.

Zastał go w swoim pokoju, gdy nerwowo stukał w klawiaturę jakiegoś dziwnego telefonu. Kiedy spostrzegł go w wejściu, odłożył telefon na szafkę.

— JK ja muszę wracać — powiedział zdesperowany. — Tu jest bardzo miło, naprawdę, ale ja muszę wrócić do pracy. Nie mogę...

— Rozumiem — uspokoił go Jeong-guk. — Ale jak chcesz tego dokonać? Na zewnątrz leżą dwa metry śniegu. W mieście, a co dopiero poza nim. To rekord stulecia, wszystkie drogi są zablokowane, a rząd właśnie ogłosił stan wyjątkowy — tłumaczył cierpliwie.

— Mogę wydać polecenie, żeby przyleciał po mnie helikopter — stęknął.

Jeong-guk potarł czoło palcami.

— Jesssu, to takie nierealne dla mnie — powiedział cicho.

Tae-hyung poczuł ukłucie lęku gdzieś głęboko w środku.

— Nie mów tak — poprosił.

Jeong-guk wiedział, o co chodzi. Prosił, żeby nie podkreślać tej różnicy między nimi. On sam też nie chciał jej uwidaczniać, ale taka była prawda. Byli z dwóch różnych światów. A przepaść między nimi była jak krater na księżycu.

— I niby gdzie chcesz, żeby wylądował ten twój śmigłowiec? — zapytał hardo. — Na dachu domu, czy przy garażu obok składu z drewnem do kominka? — dodał prześmiewczo. — Poza tym, jak chcesz wydać to całe „polecenie"? Telefony nie działają. Padły przekaźniki.

Tae-hyung westchnął nerwowo.

— To telefon satelitarny — bąknął cicho, pokazując dziwny telefon, który odłożył na szafkę.

Jeong-guk złapał się za głowę.

— Jessssu i co jeszcze? Może powiedz, że masz odrzutowiec?

Tae-hyung milczał. Oczywiście, że miał odrzutowiec. Jak niby prezes linii lotniczych mógłby go nie mieć? Ale nie chciał zaostrzać już i tak napiętej rozmowy. Spojrzał na niego błagalnie.

— JK... zrozum...

— Wiem, rozumiem, nie jestem idiotą, ale jak niby chcesz, żeby chociaż wzbił się w powietrze? Przecież ty chyba lepiej ode mnie powinieneś wiedzieć, że to niemożliwie przy takiej pogodzie.

— Jeszcze nie mam licencji pilota, ale jestem na końcu kursu i bywają wyjątkowe sytuacje...

— Czego nie masz? — zapytał prześmiewczo Jeong-guk. — Jesssu Tae... błagam, ja ledwo prawko zdałem przed wojskiem, zamilknij.

— JK denerwujesz mnie...

— To chyba nic nowego?

— Igrasz z ogniem — pogroził mu palcem Tae-hyung.

— Zostajemy — powiedział kategorycznym tonem Jeong-guk. — Nigdzie nie pojedziesz ani już na pewno nie polecisz. Nie wierzę, że nie masz laptopa w bagażniku. Poza tym przecież tam nikt nie przyjdzie. Cały kraj utknął po uszy w śniegu. Chcesz zmusić swoich pracowników, żeby ryzykowali zdrowie, może nawet życie, nie wspominając o mandacie, tylko po to, żeby przyszli do firmy?

His fireworks || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz