Rozdział 1

296 10 7
                                    

Obudziły mnie głośne jęki sztywnych na dole przy drzewie na którym był domek i tam mieszkałam od jakiegoś czasu. Domek był nie zbyt duży, dziury w deskach i dachu, podarte i już żółte firanki na oknach oraz pełno wokół puszek po groszku i innych dupereli, luksusów takich to ja nigdy nie miałam.

Podniosłam się powoli do siadu i przetarłam oczy ziewając, zerwałam się nagle gdy usłyszałam strzały z pistoletu pod moim domkiem i szybko wzięłam swój rewolwer po czym spojrzałam przez szparę w podłodze by sprawdzić kto to. Dostrzegłam dwóch mężczyzn, jeden miał średnio długie brązowe włosy i był dziwnie podobny do mojego ojca a miał na ramieniu kusze. A drugi przy długie trochę lokowane włosy które były lekko wilgotne, w dłoni miał rewolwer. Obojga o czymś albo o kimś rozmawiali.

-Jesteś pewien że ją tu widziałeś?-spytał przyjaciel kusznika

-Ślepy nie jestem i tak, gdzieś się tu się włóczyła. Znalazłem jakiś czas temu rozbebeszoną wiewiórkę na drzewie-

-Ty tylko o nich myślisz nic więcej a to ty nie czasem ją tam zostawiłeś?-uniósł jedną brew loczek

-A po cholere bym tam właził? Jednak moja córeczka odziedziczyła większość genów po mnie-uśmiechnął się dumnie.

Chwila co? Ten stary dziad mnie śledził i jeszcze gada że jeszcze jestem jego córką? Przecież mój ojciec zostawił mnie z bratem na pastwę losu a sam gdzieś uciekł by ratować swój obsrany tyłek. To nie mógł być on wyglądał inaczej...dlaczego mnie szukają i czego ode mnie chcą? musze się szybko dowiedzieć.. Zmieniłam pozycje gdyż było mi nie wygodnie i przez przypadek strąciłam nogą puszkę obok robiąc hałas co przykuło uwagę mężczyzn.

-Co to było?-kusznik szybko spojrzał w stronę domku.

-Nie wiem ale lepiej sprawdzić na wszelki wypadek-

Shit...muszę jak najszybciej stąd wiać, mam gdzieś czy znowu będę uciekać przez sztywnymi szukając schronienia. Spakowałam do mojego plecaka oczywiście po cichu, kilka puszek groszku wiadomo, naboje z resztą mam ich bardzo mało, mój ukochany rewolwer, pamiętnik oraz jakieś ubrania a zapomiała bym o mojej czarnej katanie. Włożyłam ją do pochwy przypiętą z tyłu moich pleców. Założyłam szybko wzięłam plecak na jedno ramie. Wyjrzałam dokładnie czy są blisko, na szczęście nie, więc mam szanse na ucieczkę chyba...bądźmy dobrej myśli że mi się uda. Po cichu otworzyłam drewnianą klapę i złapałam za drabinkę powoli i ostrożnie schodząc po niej. Gdy zeszłam na ziemie zaczęłam się powoli oddalać od nich.

-ej ej ej, tam jest!-wskazał w moją stronę typ co podaje się za mojego ojca.

Nie oglądałam się za siebie tylko zaczęłam biec jak najszybciej a ci faceci chwilę po mnie. Wybiegłam z lasu na jakąś szosę, zatrzymałam się by na szybko obmyśleć gdzie biec, co było moim błędem, gdyż usłyszałam strzał i jak by coś wbiło mi się boleśnie w lewe udo, bolało jak nie wiem co a krew zaczęła lecieć niemal jak piasek z małej dziurki. Dwojga mężczyzn zaczęło się kłócić o coś tylko nie wiem co...było mi słabo i zakręciło mi się cholernie w głowie, zignorowałam to i trzymając się za udo zaczęłam iść kulejąc w prawy kierunek asfaltu.

Powoli traciłam sił a krew dalej się lała, gdzieś zgubiłam tych debili i dobrze.....coraz bardziej kręciło mi się w głowie a nogi się same uginały....nie mogłam się poddać...nie teraz, nie dzisiaj nigdy...obiecałam bratu że się nie podam i będę walczyć do samego końca. Straciłam równowagę i bez silnie upadłam na wilgotną trawę mając dłoń na krwawiącym udzie, spojrzałam w niebo z świadomością tego co za chwilę może się stać....pogodziłam się z tym...zasłużyłam na odpoczynek...walczyłam dzielnie...mój brat był by ze mnie dumny. Krwawienie było coraz mocniejsze a ja ostatkiem sił byłam przytomna...W końcu powieki zaczęły mi się same zamykać a po chwili zapadła ciemność i cisza.....

Cześć! To chyba już moja czwarta książka. Trochę jest taka nie w sosie ale cóż, mam nadzieję że fajnie wam się czytało! Bajoo~

-kotemilpl

Słowa:648

Before Death||Carl Grimes||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz