(P)oszukiwanie

81 5 0
                                    

Myśl! Myśl! Cholera no! Polski nie ma już tydzień, a ja nadal nic nie zrobiłem! Nic! Jak zapytać Ukrainę? No jak, do cholery?!
   Dzwonienie do niego nie ma sensu, skoro na pewno nie ma go w domu - to byłaby zwykła strata pieniędzy. Jeżeli spróbowałbym zadzwonić do tej czerwonej zarazy, to mogłoby mi się poszczęścić i może odebrałby Ukraina. Ale jeżeli odebrałby komuch, to mielibyśmy kłopoty. Lepiej nie rzucać się mu w oczy. Nie potrzebuję przecież, żeby KGB-iści znowu wtykali nos w każdy kąt mojego domu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co mogliby tam znaleźć. 
   Chociaż akurat telefon do Moskwy mógłby zadziałać, jeżeli wykombinowałbym, kiedy Sowiet wychodzi z domu, a Ukraina w nim jest. No właśnie! Może Polska coś mi mówiła? Boże, ale to było jakieś pięć lat temu. Chwila... Chyba wspominała, że w czwartki gdzieś wychodzi. A może środy..? Jednak im dłużej o tym myślę, tym bardziej nie ma to sensu. Przecież w ciągu tych pięciu lat na pewno grafik mu się pozmieniał. Więc co?

Nie, nie mogę się już dłużej zastanawiać. Polsce może dziać się teraz krzywda, może ją torturują, a ja siedzę tu i nie robię nic pożytecznego! Już raz wylądowała przeze mnie u tego obmierzłego komunisty. Nie dopuszczę do czegoś takiego już nigdy więcej! Muszę podjąć decyzję! Nie zawiodę jej, nie znowu...

Podszedłem do telefonu. Raz się żyje. Podniosłem słuchawkę i wykręciłem numer na tarczy. Odetchnąłem z ogromną niepewnością, którą szybko zastąpiła determinacja. Kiedyś w końcu trzeba było to zrobić, a im szybciej, tym lepiej.

Biiiiiip.

Biiiiiip.

Biiiiiip.

Każdy sygnał powodował, że coraz bardziej się pociłem. Dreszcze ekscytacji i stresu raz po raz przechodziły moje ciało. Tak właściwie, to mogłem w każdej chwili przerwać połączenie i nikt by się nie zorientował, że dzwoniłem... Nie, nie, nie, zdecydowałem już, że to zrobię, więc to zrobię. Ostatecznie.

Nie miałem jednak czasu, aby zastanawiać się nad tym dalej, bo nagle sygnał się urwał. Usłyszałem ciche chrząknięcie, jakieś dziwne mruczenie, aż w końcu, wypowiedziane speszonym głosem, zdanie:

-Папы нет дома. (Tata nie w domu.) 

-A czy jest -zacząłem mówić, jednak Rosja już zdążył się rozłączyć i nie mógł usłyszeć, co do niego mówiłem.

Och.

Czyli wracamy do punktu wyjścia.

***

Słońce spokojnie przygrzewało mi skórę. Na zewnątrz panowała względna cisza i jedynie śpiew ptaków i pojedyncze krzyki wesołych dzieci zakłócały powszechną głuszę. Zielone liście drzew przepuszczały tylko niektóre promienie światła, nadając krajobrazowi poza balkonem przyjemny, stoicki klimat. Dym powoli wylatywał z moich ust i wydawało się, jakby cały Kijów zamienił się w sielankową krainę szczęścia i słodyczy. Ten spokój, tak różny od tego, co działo się w Polsce, potwornie mnie irytował.

Zgasiłam papierosa i odłożywszy go do puszki po konserwach, robiącej za popielniczkę, weszłam z powrotem do mieszkania. Pozostawiłam drzwi na balkon szeroko otwarte, aby trochę świeżego powietrza wpadało do wnętrza. Było gorąco, a mój mózg strasznie potrzebował dotlenienia. Zaczęłam kuśtykać do kuchni, z której chciałam wziąć coś do jedzenia, jednak w połowie drogi stwierdziłam, że nie jestem głodna, tylko znudzona. A na nudę nie miałam żadnego pomysłu. Ach tak, zapowiadał się kolejny wspaniały dzień.

Powolnym krokiem ruszyłam w stronę kanapy w salonie. Nie wiem, jakim cudem wcześniej tego nie zauważyłam, ale na sofie siedział już Ukraina. Jak on się tam znalazł? Musiał przyjść, kiedy nie patrzyłam. Uśmiechnęłam się do siebie. Nie bez powodu przecież mówili o nim, że w przyszłym życiu będzie kotem.
   Jako, że ustalone zostało już na samym początku naszego wspólnego mieszkania, iż mebel na środku salonu jest "mój", to zdziwiła mnie obecność mojego współdomownika. Nie byłam na ten fakt zbytnio obrażona, po prostu zdumiona, bo do tej pory traktował kanapę jak miejsce przez mnie skażone, wręcz radioaktywne.
    Usiadłam w przeciwnym, w stosunku do Ukrainy, kącie sofy. Rozsiadłam się wygodnie, zastanawiając się, co powiedzieć, żeby w końcu, po trzech dniach bezwzględnej ciszy, wydusić z niego jakąś werbalną odpowiedź. Kiedy tylko odwróciłam głowę w drugą stronę, poczułam na sobie jego wzrok. Nie nienawistny, nie zły, nie zirytowany, nawet nie to jego swoiste pasywno-agresywne spojrzenie, od którego dało się dostać ciarek, jeśli był bardzo zły. To było coś innego. Dyskretnie popatrzyłam na jego twarz. To były wyrzuty. Raczej nie sumienia, tylko wyrzuty, które miał do mnie. Chociaż kto wie, co siedzi mu w głowie? 
    Po chwili takiego siedzenia Ukrainiec zmarszczył lekko brwi, nerwowo zacisnął prawą dłoń na swoim lewym nadgarstku, wyglądając, jakby miał zaraz zwymiotować, po czym wstał i wyszedł z pomieszczenia.

Wspólny dom I countyhumans Polska, Ukraina, nawet trochę ukrpolOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz