Rozdział 6

108 6 0
                                    

Po ochłonięciu skręciłam w przypadkową uliczkę z zamiarem wrócenia do zamku, jednak to okazało się trudniejsze niż myślałam. W większości przypadków skręcałam w ślepy zaułek. Coraz bardziej ogarniało mnie zdenerwowanie, nie chciałam jednak wracać tą samą drogą. Musiałabym ominąć karczmę, a w najgorszym wypadku natknęła bym się na kogoś. Ostatnie czego pragnę to tłumaczyć się komuś, czemu uciekałam przed pijanym strażnikiem, którego w tym stanie mogła bym przewrócić małym paluszkiem, a on nawet by mnie nie zapamiętał. Jestem pewna, że gdy tylko wytrzeźwieje nie będzie pamiętać połowy wydarzeń. Więc dlaczego? Ze strachu! Uciekłam, bo zwyczajnie się bałam. To tym bardziej pokazuje, że Jackob się mylił. Nie jestem pewna siebie ani stanowcza.

W zamku przebywam prawie cały czas. Nie wychodzę poza jego teren bez konkretnej przyczyny. Moje życie jest przecież bardzo cenne. Często więc wyglądam przez okno lub przesiaduje na balkonie i patrzę na miasto. Wyobrażam sobie wtedy siebie chodzącą tymi wszystkimi uliczkami i zaglądającą wszędzie, gdzie tylko najdzie mnie ochota. Bez otaczającej mnie straży i żadnych konsekwencji. Ułożenie budynków zawsze wydawało mi się naprawdę jasne. Proste uliczki, a przy nich kilkupiętrowe kamienne domy. Nic prostszego. Najwidoczniej się myliłam. Tu, z dołu wszystko jest zdecydowanie bardziej skomplikowane. Skręciłam w bezdenną ciemność pomiędzy budynkami i szłam na wyczucie. Mało brakowało, a przewróciła bym się o pudła stojące przy ścianie. W pewnym momencie droga rozwidlała się. Mogłam pójść w prawo lub w lewo. Skręciłam w prawo, miałam przecież dotrzeć z powrotem do zamku a nie w głąb miasta. W końcu udało mi się wyjść z tego istnego labiryntu. Zmęczona wlokłam się przed siebie, gdy nagle usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. Przystanęłam i rozejrzałam się jednak nic nie zauważyłam. Zrobiłam może jakieś sześć kroków, a stukot moich kozaków znowu przerwał ten dziwny dźwięk. Brzmiało to trochę jak jęczący z bólu umarlak, który teraz błąkał się po opustoszałych ulicach miasta. Jednak to było chyba nie możliwe. Zupełnie pewna, że sama sobie to wszystko wymyślam, znowu zamierzałam iść dalej. Po chwili znowu to usłyszałam i to znacznie bliżej mnie. Wyobraźnia podsunęła mi dziwaczną wizję, że ten owinięty w szary postrzępiony materiał umarlak stoi kilka kroków za mną. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Szybko odrzuciłam tą nierealną wizję, jednak obawy pozostały. Spanikowana i zupełnie bezbronna obróciłam się tak szybko, że peleryna spadła mi z głowy, a jedyne co udało mi się zarejestrować to czarny cień rzucający się na mnie. Krzyczałam i piszczałam wijąc się na zimnym kamieniu. Próbowałam oderwać od siebie ten cień. Ale przyczepił się do peleryny. W końcu obiema rękami mocno złapałam za ten puchaty cień i zdjęłam go z siebie.

- Kot? - moje zdziwienie było ogromne.

Patrzyłam się w te żółte ślepia z równym zaskoczeniem co one na mnie. Tak mocno przylgnęła do mnie myśl, że śledzi mnie jakaś straszna istota, że w ogóle nie spodziewałam się czegoś tak małego jak kot. Najwidoczniej zapomniałam, że najgorsze potwory rodzą się w naszej wyobraźni, a przynajmniej tak mówiła mi moja matka... Nasz kontakt wzrokowy przerwał cichy, stłumiony, męski śmiech dochodzący z uliczki zasłoniętej dodatkowo przez donice z kwiatami. Był wystarczająco głośny bym go usłyszała.

- Kim jesteś? - zapytałam, lecz nie dostałam odpowiedzi.

- Wyjdź - znowu odpowiedziała mi cisza – Wyjdź to... - ugryzłam się w język zanim zdążyłam dodać, że to rozkaz.

- Głuchy czy tępy? - burknęłam pod nosem nie licząc na odpowiedź, której i tak nie dostałam.

Przytuliłam kota i ignorując nieznajomego ruszyłam do zamku. Dopiero w połowie drogi, gdy miałczenie zwierzaka stało się natrętne, spostrzegłam jak bardzo jest wychudzony. Delikatnie podrapałam go za uchem i obiecałam mu, że gdy tylko dotrzemy do jego nowego domu dam mu coś do jedzenia.

Królowa | 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz