Jestem nadal w szoku, jak bardzo się wam to opowiadanie podoba. I pewnie znowu wyjdzie dłuższe, niż zakładałam. Oho! Widzę las rąk na zgodę XD
Rozdział 3
– To dziś, to dziś, to dziś! – śmiał się Harry, zbiegając na śniadanie. – Dzień dobry! – przywitał się i uściskał mamę radośnie.
– Ostrożnie Harry – odpowiedziała, dając mu buziaka w czoło. – I tobie też dzień dobry słonko. Energia cię jak widzę, rozpiera.
– Dziwisz mu się kochanie? – spytał Alfred. – Dziś w końcu zabieramy go na zakupy szkolne. Za kilka tygodni nasze najmłodsze dziecko też pojedzie do Ilvermorny. Jak my to przeżyjemy? – westchnął teatralnie.
Harry popatrzył na niego, unosząc brew.
– Tato... Weź... – mruknął tylko, siadając przy stole i nalewając sobie mleka do płatków.
Pradziadek Leonard zachichotał tylko znad porannej gazety, którą przed chwilą odebrał od sowy. Dziwił się, że Susan nie wpadła jeszcze do kuchni, próbując wyprzedzić swojego rówieśnika. Dziewczyna zjawiła się kilka minut później, również podekscytowana i tryskająca świetnym humorem. Nawet jej rodzice nie mogli jej uspokoić.
– Też tak miałem przed pójściem do szkoły – przyznał Sydney, sięgając po tost. On sam właśnie skończył szkołę i wybierał się na magiczną weterynarię. Udało mu się dostać do odpowiedniej placówki, która mieściła się w Brazylii.
– I już wybierasz się do kolejnej – powiedział Alfred. – Ale popieram to. Wykształcenie to ważna rzecz.
Razem z żoną bardzo pilnowali, żeby ich dzieci dobrze się uczyły. Wszyscy wiedzieli, że dobre wyniki na egzamin, otworzą im drzwi do znalezienia dobrej pracy lub dalszego wykształcenia. Nawet jeśli wszyscy będą potem pracować na farmie, to nikt nie zabraniał im próbować też innych rzeczy. Zawsze mogło się okazać, że ich przeznaczeniem było coś innego. Jeden z kuzynów Alfreda wprawdzie również pomagał na farmie, ale jego główną pracą było pozyskiwanie materiałów na różdżki. Ciągle włóczył się po lasach, szukając odpowiednich gałązek zarówno tych magicznych, jak i zwykłych.
Po śniadaniu wyruszyli w końcu na magiczną ulicę w Nowym Jorku. Harry był już tutaj, kiedy towarzyszył starszemu rodzeństwu w zakupach, ale teraz w końcu nadeszła jego kolej. W rękach trzymał listę rzeczy, które miały mu być potrzebne i zastanawiał się, od czego mają zacząć.
Amanda uznała, że najpierw pójdą zamówić mundurek szkolny. Szaty Ilvermorny były w kolorach niebieskim i żurawinowym, upamiętniając w ten sposób dwójkę założycieli. Poza tym szaty zapinano złotym węzłem gordyjskim, na cześć broszki Izoldy Sayre. Harry czasem dziwił się, że czarownica wyszła za mąż za kogoś niemagicznego i we dwoje założyli szkołę magii, ale doszedł do wniosku, że skoro się kochali, to wszystko było w porządku. Z kolei Susan uważała, że to romantyczne.
– Dla ciebie ostatnio wszystko jest romantyczne – podsumował Harry.
Susan uwielbiała naśladować Page, a skoro starsza siostra Harry'ego uważała, że taki związek jest romantyczny, to tak było na pewno. Sama od niedawna miała chłopaka i była okropnie w nim zakochana. Nie, żeby jej młodszy brat miał coś przeciwko, ale czasem już go mdliło od wysłuchiwania, jaki to Max jest cudowny.
– Zwariować idzie – mruczał tylko, ale teraz wszystko poszło w niepamięć.
Jak tylko zamówili szkolne szaty, poszli szukać podręczników i innych przyborów. Na szczęście zamiast ptasich piór, które preferowano w europejskich szkołach, mogli wybrać mugolskie wieczne pióra. Harry zdecydowanie takie wolał i nie musiał się martwić, że pobrudzi coś atramentem. Żona pradziadka Leonarda – prababcia Anna – zadbała o to, żeby wszyscy w rodzinie umieli ładnie pisać. Nauczyciele w mugolskiej podstawówce zawsze bardzo chwalili dzieci z ich rodziny za piękne charaktery pisma. Jeden z nich stwierdził nawet, że pismo Harry'ego przypomina mu nieco celtycki styl pisania liter.
CZYTASZ
Spotkanie
FanficSpotkania bywają w życiu różne. Czasem mogą przerodzić się w coś interesujące, a czasem sprawić masę kłopotów. Dla Harry'ego każde spotkanie z kimś w jego życiu było inne, ale jedno z nich miało stać się naprawdę wyjątkowe.