Rozdział 10

1K 74 55
                                    

Lot minął JK'owi jak w letargu. Tae-hyung kupił mu jeszcze kilka drinków, którymi upił go niemalże do nieprzytomności, a potem na lotnisku w Incheon, wywlekł z samolotu i zapakował do wynajętego przez Ji-mina samochodu.

Wtedy JK otworzył na moment oczy.

— Twój kuzyn ma tyle kasy? — wybełkotał pytanie.

Istotnie siedzieli w Maserati koloru miedzi, a jego wnętrze przypominało kosmiczną rakietę. Kremowa, skórzana tapicerka wyglądała jak z salonu, a chromowane wykończenia tak samo kremowej deski rozdzielczej, wydawały się bardziej skomplikowane, niż maszyny w fabryce Tae-hytunga.

— Mówiłem ci, że moja rodzina to bogate snoby — odpowiedział mu nerwowo, siłując się z zapięciem mu pasa. — A ten samochód to jedynie namiastka tego, co tu zobaczysz.

JK tylko popatrzył na niego zaskoczony, wciąż mętnym od alkoholu spojrzeniem, a Tae-hyung wydawał mu się jakiś dziwnie odmieniony. Na jego twarzy pojawił się grymas, którego nie znał.

Istotnie od chwili, gdy tylko samolot dotknął lądu, Tae-hyung czuł uścisk w żołądku. Stres zjadał go żywcem. Pochylił się nad JK'em i w końcu niemalże kładąc się na nim, zapiął mu pas. Potem wrzucił walizki do bagażnika i sam wsiadł za kierownicę. Chwilę dał sobie na odpoczynek po tej szarpaninie i starał się opanować zdenerwowanie. Przed nimi było jeszcze kilka godzin jazdy. Poczuł dłoń JK'a na swoim ramieniu.

— Tae, nie denerwuj się, jestem tu z tobą — wybełkotał, bo choć był pijany, a może zwłaszcza dlatego, czuł więcej i widział jakby więcej, co dzieje się z Tae-hyungiem.

Tae-hyung spojrzał na niego i uśmiechnął się z pobłażaniem.

— Dzięki.

Właśnie dlatego, że tu jesteś, się denerwuję — pomyślał, ale popatrzył przed siebie, odpalił silnik i ruszył w drogę.

Kolejnych kilka godzin JK przespał, a Tae-hyung czytając znów znaki drogowe w ojczystym języku, czuł, jak stres, zamiast odpuszczać, to potęguje się z każdym kilometrem, im znajdowali się bliżej Busan. W jego głowie kłębiły się przeróżne myśli, od pytań, jak dziś czuje się Mila, po te jak przetrwa tych siedem dni.

Kiedy dotarli do hotelu, JK wyszedł z samochodu już o własnych siłach.

— Mieszkamy w Hiltonie? — zadał znów najbardziej oczywiste pytanie, jakie mu przyszło do głowy.

— Tak — bąknął Tae-hyung.

Milczał aż do samego lobby, gdzie podał kluczyki do samochodu recepcjoniście.

— Mamy cztery duże walizki — poinformował go i odebrał w zamian kartę do pokoju.

Potem wciąż w milczeniu, wjechali windą na siódme piętro, a następnie skierowali się w lewo szerokim, jasno oświetlonym korytarzem. Tae-hyung przyłożył kartę do czytnika, a drzwi odblokowały się i pchnął je, żeby się otwarły na oścież. Apartament był ogromny i choć urządzony nie tak nowocześnie, jak się tego spodziewał, to wciąż wyglądał na luksusowy i niebotycznie drogi.

— Twój kuzyn ma gest, że nas ulokował w takim hotelu — powiedział z uznaniem JK i wszedł głębiej korytarzem, mijając po drodze łazienkę, mały salon i wyjście na taras.

— Czy ja wiem? — powiedział od niechcenia Tae-hyung.

Sypialnia była przestronna, a na jej środku stało duże, małżeńskie łóżko. JK uśmiechnął się na jego widok i opadł ciężko na białą pościel.

— Tae, przepraszam, ale muszę iść spać — powiedział stłumionym przez poduszkę głosem. — Mam kaca jak stąd do Paryża.

Tae-hyung usiadł na materacu obok niego. Oparł się łokciami o kolana i złapał za głowę.

Rentboy || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz