Kluczyki od auta odłożyła na swoją szafkę nocną, po czym podłączyła telefon do ładowarki. Jeździła po mieście bez celu, aż złapała ją noc. Na niebo wzszedł okrągły księżyc i zaczął oświetlać ciemne ulice Nowego Jorku. Odsłoniła wielkie zasłony z okien i uchyliła balkon, aby lekko przewietrzyć pomieszczenie. Chłodny powiew wiatru musnął jej ciało przez co lekko się wzdrygnęła i postanowiła, że narzuci na siebie bluzę. Nalała sobie swojego ulubionego soku do szklanki, który uprzednio wzięła z kuchni i wyszła na balkon. Rozłożyła się wygodnie na kanapie i wsłuchała w odgłosy miasta. Po mimo tego, że jej miejsce zamieszkania było daleko od centrum, odgłosy niosły się aż tutaj. Jej klatka równomiernie unosiła się i opadała wskazując na to, że jest zrelaksowana.
- Wytłumaczysz mi, czemu brudzisz mi szklane balustrady od kilku dni? - rzuciła mówiąc jakby sama do siebie, po czym uchyliła powieki, a jej oczom ukazał się brązowowłosy chłopak. - Myślisz, że nie widzę tych odcisków łap? - zdenerwowana upiła łyk soku i odstawiła szklankę na szklany stolik. Wskazała miejsce naprzeciwko niej nakazując przybyszowi, żeby usiadł. Chłopak zrobił to co mu kazano i wbił swoje niebieskie tęczówki w swoje nogi. Morgan ciężko westchnęła i wróciła wzrokiem na widok zza jej balkonu. Zapadła cisza przerywana równomiernymi westchnięciami dziewczyny, która nie odrywała wzroku z bliżej nieokreślonego punktu przed nią.
- Się porobiło co? - rzucił chłopak nie wiedząc co powiedzieć. Jego próba przerwania niezręcznej ciszy była dosyć nieudana, gdyż po tym co powiedział poczuł, że atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej ciężka.
- Po co tu przychodzisz Peter? - zapytała Morgan mocno wbijając swoje tęczówki w chłopaka, który próbował nie robić gwałtownych ruchów. - Nie jesteś już zły? Nie boisz się mojego ojca? - zadawała pytania, na które nie otrzymywała odpowiedzi. Między nimi panowała niezrozumiała cisza.
- Martwiłem się o ciebie. - wykrztusił w końcu, a dziewczyna zwęziła brwi.
- Spokojnie dam sobie radę, z resztą jak zawsze. - mruknęła spode łba. - Nie jestem jak Liz, nie potrzebuję rycerza na białym koniu. - zaśmiała się gorzko, a chłopak nie wytrzymał i szybko poderwał się do góry i odwrócił się do niej plecami ocierając twarz dłońmi.
- Morgan mam dość tych dziecinnych przepychanek. - rzucił odwracając się do niej z powrotem, na co ona prychnęła odwracając wzrok.
- Jedyną osobą, która ostatnio zachowuje się jak dziecko to jesteś ty. - warknęła unikając kontaktu wzrokowego i zaplotła ręce na piersiach. - Przestań mnie stalkować i wracaj do swojej damy w opałach. Mój ojciec wyraził się jasno. - mruknęła starając się brzmieć pewnie, lecz jej głos powoli się zaczynał załamywać. Nie miała już siły na to wszystko.
- Nie obchodzi mnie to co powiedział Stark, gdy widzę cię w takim stanie. - powiedział pewnie podchodząc w jej stronę i uklękł przed nią i zmusił, aby ta spojrzała mu w oczy. - Martwię się o ciebie, bez znaczenia co by się między nami działo. Wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć. - powiedział z troską wymalowaną na twarzy, a policzki Morgan zalały się łzami. Peter widząc to przyciągnął ją do siebie i zamknął w szczelnym uścisku.
- Przepraszam za wszystko. - wychlipała i schowała swoją twarz w jego silnych ramionach.
- Cii, już dobrze. - uspokajał ją gładząc ręką po jej brązowych włosach. - Ja również jestem ci winny przeprosiny Meggy. Trochę się w tym wszystkim zagubiłem. Tak dużo się działo. - westchnął ciężko i zajął miejsce obok niej kiedy się od niego odsunęła. Oboje oparli swoje plecy na oparciu kanapy i spojrzeli w niebo. Atmosfera miedzy nimi lekko się rozluźniła.
- Co teraz będzie? - spytała Morgan jakby sama siebie i wytarła policzki mokre od łez.
- Będę się potajemnie do ciebie skradał co noc i sprawdzał czy wszystko z tobą w porządku. - mruknął Peter, a jego kąciki ust poszły lekko do góry.
CZYTASZ
Misconception ¦¦ Peter Parker
Fanfiction- Nienawidzę go. - skwitowała zaplątując ręce na piersi. - Zauroczyłaś się w nim. - przyznała obserwując reakcje przyjaciółki. - Co? Nie, czemu wszyscy mi to wmawiają?! - Bo może wszyscy zauważają to czego ty usilnie starasz się nie widzieć... B...