37

430 34 16
                                    

Kluczyki od auta odłożyła na swoją szafkę nocną, po czym podłączyła telefon do ładowarki. Jeździła po mieście bez celu, aż złapała ją noc. Na niebo wzszedł okrągły księżyc i zaczął oświetlać ciemne ulice Nowego Jorku. Odsłoniła wielkie zasłony z okien i uchyliła balkon, aby lekko przewietrzyć pomieszczenie. Chłodny powiew wiatru musnął jej ciało przez co lekko się wzdrygnęła i postanowiła, że narzuci na siebie bluzę. Nalała sobie swojego ulubionego soku do szklanki, który uprzednio wzięła z kuchni i wyszła na balkon. Rozłożyła się wygodnie na kanapie i wsłuchała w odgłosy miasta. Po mimo tego, że jej miejsce zamieszkania było daleko od centrum, odgłosy niosły się aż tutaj. Jej klatka równomiernie unosiła się i opadała wskazując na to, że jest zrelaksowana.

- Wytłumaczysz mi, czemu brudzisz mi szklane balustrady od kilku dni? - rzuciła mówiąc jakby sama do siebie, po czym uchyliła powieki, a jej oczom ukazał się brązowowłosy chłopak. - Myślisz, że nie widzę tych odcisków łap? - zdenerwowana upiła łyk soku i odstawiła szklankę na szklany stolik. Wskazała miejsce naprzeciwko niej nakazując przybyszowi, żeby usiadł. Chłopak zrobił to co mu kazano i wbił swoje niebieskie tęczówki w swoje nogi. Morgan ciężko westchnęła i wróciła wzrokiem na widok zza jej balkonu. Zapadła cisza przerywana równomiernymi westchnięciami dziewczyny, która nie odrywała wzroku z bliżej nieokreślonego punktu przed nią.

- Się porobiło co? - rzucił chłopak nie wiedząc co powiedzieć. Jego próba przerwania niezręcznej ciszy była dosyć nieudana, gdyż po tym co powiedział poczuł, że atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej ciężka.

- Po co tu przychodzisz Peter? - zapytała Morgan mocno wbijając swoje tęczówki w chłopaka, który próbował nie robić gwałtownych ruchów. - Nie jesteś już zły? Nie boisz się mojego ojca? - zadawała pytania, na które nie otrzymywała odpowiedzi. Między nimi panowała niezrozumiała cisza.

- Martwiłem się o ciebie. - wykrztusił w końcu, a dziewczyna zwęziła brwi.

- Spokojnie dam sobie radę, z resztą jak zawsze. - mruknęła spode łba. - Nie jestem jak Liz, nie potrzebuję rycerza na białym koniu. - zaśmiała się gorzko, a chłopak nie wytrzymał i szybko poderwał się do góry i odwrócił się do niej plecami ocierając twarz dłońmi.

- Morgan mam dość tych dziecinnych przepychanek. - rzucił odwracając się do niej z powrotem, na co ona prychnęła odwracając wzrok.

- Jedyną osobą, która ostatnio zachowuje się jak dziecko to jesteś ty. - warknęła unikając kontaktu wzrokowego i zaplotła ręce na piersiach. - Przestań mnie stalkować i wracaj do swojej damy w opałach. Mój ojciec wyraził się jasno. - mruknęła starając się brzmieć pewnie, lecz jej głos powoli się zaczynał załamywać. Nie miała już siły na to wszystko.

- Nie obchodzi mnie to co powiedział Stark, gdy widzę cię w takim stanie. - powiedział pewnie podchodząc w jej stronę i uklękł przed nią i zmusił, aby ta spojrzała mu w oczy. - Martwię się o ciebie, bez znaczenia co by się między nami działo. Wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć. - powiedział z troską wymalowaną na twarzy, a policzki Morgan zalały się łzami. Peter widząc to przyciągnął ją do siebie i zamknął w szczelnym uścisku.

- Przepraszam za wszystko. - wychlipała i schowała swoją twarz w jego silnych ramionach.

- Cii, już dobrze. - uspokajał ją gładząc ręką po jej brązowych włosach. - Ja również jestem ci winny przeprosiny Meggy. Trochę się w tym wszystkim zagubiłem. Tak dużo się działo. - westchnął ciężko i zajął miejsce obok niej kiedy się od niego odsunęła. Oboje oparli swoje plecy na oparciu kanapy i spojrzeli w niebo. Atmosfera miedzy nimi lekko się rozluźniła.

- Co teraz będzie? - spytała Morgan jakby sama siebie i wytarła policzki mokre od łez.

- Będę się potajemnie do ciebie skradał co noc i sprawdzał czy wszystko z tobą w porządku. - mruknął Peter, a jego kąciki ust poszły lekko do góry.

Misconception ¦¦ Peter ParkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz