Sala tronowa, choć wypełniona była dworzanami i arystokratami, wydawała się być cicha. Jakby czas się w niej zatrzymał, a każda żywa istota była ledwie manekinem. Zdawało się, jakby nikt nie pozwolił sobie nawet na najdelikatniejszy oddech. Każdy bowiem wpatrywał się w ich władcę. Najważniejszą osobę w całym imperium.
Ba, najważniejszą osobę na całym świecie.
Miejsce, w którym to wszystko się rozgrywało było wielkim pomieszczeniem, gotowym pomieścić wiele osób, jeszcze więcej niż było obecnych w tym jednym momencie. Dobitnie czuło się, że niezależnie od wielkości tłumu, najważniejsza osoba była doskonale widoczna i to z każdego kąta. Że to właśnie na nią powinien kierować się wzrok wszystkich.
Przez środek rozciągał się ciemny materiał ze złotymi obszyciami, na który nikt nie poważył się stanąć chociażby czubkiem buta. Materiał, po którym kroczyła tylko jedna osoba. I właśnie ten materiał prowadził wprost do niepełnego okręgu na lekkim podwyższeniu, na który można było wspiąć się za pomocą kilku schodków.
I było to najważniejsze miejsce w całej sali tronowej.
To właśnie tam, na samym końcu długiego pomieszczenia umieszczony był tron. Tron, na który teraz idealnie padało światło słoneczne zza okien, które znajdowały się na ścianie nad siedziskiem. Oświetlały go tak, jakby był wykonany ze złota, a może nawet z czegoś bardziej szlachetnego i drogiego. Czegoś niedostępnego dla zwykłego śmiertelnika.
Bo to dokładnie w tym miejscu znajdował się ten, który rządził nimi wszystkimi. I on również znajdował się w objęciach Słońca, jakby był jego dzieckiem. Sam władca wydawał się być jak z obrazu, gdy promienie padały na niego tak, jakby zatracały się w nich kontury jego ciała.
Był boskim stworzeniem, niosącym na swoich barkach ciężar, któremu nie podołałby nikt inny. W końcu to on był tym, który przewodził. Który doprowadzał do zwycięstwa.
Wielu uważało podobnie, mówiąc, że jego rządy były darem od bogów. Nagrodą za te wszystkie lata modlitw i składania darów, gdy wielu prosiło o dobrobyt dla ich państwa.
Ciężkozbrojna gwardia również sprawiała to wrażenie, że był czymś więcej. Żołnierze w najpiękniejszych zbrojach, gotowi w każdej chwili na to, aby oddać życie za szatyna. Stanowiąc barierę między nim a resztą, niezależnie od tego, jak wysoko postawioną w państwie mogło się być.
Jednak na razie ci wszyscy żołnierze stali w bezruchu, obserwując ze znużeniem każdą osobę, która znajdowała się w sali. W końcu każdy mógł być zagrożeniem dla ich władcy. Nikt jednak nie poważył się na to. Zdrada przeciwko koronie była karana w najsurowszy sposób, którego nikt nie chciał poczuć na swoim ciele.
Sam władca zaś siedział spokojnie, nieruchomo, jakby był tylko imaginacją. Projekcją sprowadzoną od bogów, która miała rozpłynąć się przy najmniejszym ruchu dłoni. Z jego twarzy nie można było wyczytać ani jednej emocji, prawie jak gdyby był wyrzeźbiony z najdoskonalszych marmurów sprowadzanych z dalekich zakątków świata. Zaciskał delikatnie palce na złotym kielichu, który miał w swojej dłoni i jedynie najsprawniejszy obserwator mógłby stwierdzić, że władca był zirytowany. Nikt jednak nie odważył się, aby spróbować poznać powód, za którym stało rozgniewanie.
Wojna toczona przeciwko sąsiadom szła dobrze, o ile by nie powiedzieć, że znakomicie. Ich wojska potrzebowały jeszcze odrobiny czasu, aby finalnie zająć kolejne państwo. Zjednoczyć je pod swoim berłem, wprowadzając swoje prawa tak, jak robili to dotychczas. I nawet jeśli była to jedynie próba pokazania ich siły, tego na co byli gotowi i jak łatwo mogli sprawić, że świat padnie do ich stóp, to nikt nie mówił o tym głośno. Ale każdy wiedział.
CZYTASZ
Where does the hedgehog mince at night?
FanfictionKróciutka historia o tym, jak Louis dosłownie zamienia się w jeża i próbuje wydostać się z tych niespodziewanym tarapatów. Trochę jak klasyczna baśń, gdzie książę zaczarowany w ropuchę musi zostać pocałowany przez księżniczkę, ale tutaj to mały...