07

90 11 1
                                    

Louis powrócił bardzo szybko do stolicy. Wyruszył razem z ważną korespondencją, a dowódca upewnił się, że cały pakunek dotrze do imperialnego pałacu cały i zdrowy. Podróż co prawda nie była najprzyjemniejsza, kiedy jeden z zaufanych żołnierzy Liama pędził jak szalony, ale przynajmniej nie marnowali czasu. Może mogłoby mniej trząść, ale nie mógł narzekać w swoim stanie.

Normalnie poruszałby się z całą świtą, osobistą gwardią i jeszcze kilkoma osobami, głównie z powodu bezpieczeństwa jak i wygody. Teraz jednak był jeżem, więc nie było za bardzo możliwości, aby ktoś go w takiej formie rozpoznał, o ile nie znał prawdy. A miał świadomość tego, że wiedziało o tym raptem kilka najbardziej zaufanych osób. Zresztą pędzący po drogach posłańcy nie byli niczym dziwnym, więc choć na nich spoglądano, to nie było to nic nowego w świecie. Jego jeździec zatrzymywał się w innych obozach lub garnizonach należących do jego wojsk, gdzie jadł coś, wysypiał się i kolejnego dnia pędził dalej ale już na innym koniu.

Czas był dla nich na wagę złota, a nawet i całego świata.

Ta podróż była również czasem, który Louis spędził na rozmyślaniu o tym, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Chociaż nie wydarzyło się dużo — poza zmienieniem w jeża i próbą bycia pożartym przez drapieżnego ptaka — to mógł powiedzieć, że w jakimś stopniu się to na nim odcisnęło.

Wiedział, że jeżeli Niall nie popełni żadnego znaczącego błędu i będzie dobry w tym, czego nauczył go Harry, to będzie mógł liczyć na całkiem niezłe życie, póki jego wojska nie odejdą dalej. Choć może i wezmą go wtedy ze sobą. Takie osoby zawsze były przydatne, szczególnie w czasie wojny, gdy rannych było dużo, a rąk do pomocy mniej niż by się wydawało. W czasie swojej apatii spowodowanej brakiem Harry'ego, kiedy Niall coś niego mówił, to Louis był święcie przekonany, że ten wspominał coś o chęci podróży. Później jednak na nowo zaczynał się temat zielarza i żołnierzy, którzy go zabrali siłą z chatki, gdy ten nie potrafił do końca zrozumieć dlaczego tak się działo, więc władca szybko porzucał chęć dalszego słuchania. Nie miał na to ochoty, bo przecież Niall nie był Harrym, zostawiającym mu najlepsze kąski, drapiącym po brzuszku niemal na zawołanie i oddającym swoją poduszkę. Śmiejącym się tak ciepło, kiedy Louis szturchał go mokrym noskiem w najmniej spodziewanych momentach.

Ale musiał porzucić wszelkie sentymenty, które w nim siedziały. Nie mógł sobie na nie pozwolić, bo po niemal tygodniu podróży, krajobraz zaczął się powoli zmieniać, a on wiedział, że był coraz bliżej pałacu. Swojego własnego domu.

Gdzie nie był tylko małym jeżykiem, a kimś kto był ostatecznym wyrokiem, kto prowadził ku zwycięstwu i kto tańczył pośród kolejnych intryg, pozbywając się politycznych wrogów. Czarownicy nie liczył, bo jej się akurat nie spodziewał. Zresztą całkiem go ciekawiło, dlaczego ta nie umiała się obronić w czasie ataku, skoro była taka potężna, ale wiedział, że zaskoczenie dużo potrafiło zmienić.

Coś w nim jednak wcale nie cieszyło się tak mocno, jak powinno, gdy zobaczył znane rejony świata. Nie umiał tego określić, więc próbował zdusić to w sobie, aby się z tym nie męczyć. Czegoś mu brakowało; nawet kawałki mięsa, które jadł lub drobne owoce zdawały się nie smakować mu tak dobrze jak wcześniej. Nikt nie chciał z nim rozmawiać oprócz Nialla i Liama, których teraz nie miał przecież przy sobie. Większość traktowała go jak jeża, a jeżeli ktoś już znał prawdę, to bał się cokolwiek powiedzieć, aby w przyszłości nie napotkać żadnych konsekwencji.

Uznał w końcu, że to może ta zwierzęca strona, która od czasu do czasu się w nim pojawiała miała jakieś wątpliwości. Nie wiedział dlaczego, ale musiał przyznać, że nie do końca rozumiał swoją jeżą stronę tak mocno, jakby chciał. Może gdyby został w lesie i nie pędził za Harrym, to poznałby ją lepiej. A nie, przecież wtedy skończyłby jako obiad dla ptaszyska.

Where does the hedgehog mince at night?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz