05

79 11 0
                                    

Nastroje na wsi zaczęły się zmieniać. I to szybciej, niż mógłby przypuszczać.

Z codziennej sielanki i problemów, które do tej pory tak bardzo doprowadzały go do szału, życie na wsi stało się... inne. Bo niemal wszyscy każdego dnia denerwowali się coraz to mocniej. Szeptali między sobą, jakby nie chcieli, aby ktokolwiek ich usłyszał i to wcale nie dlatego, że plotkowali, kto, z kim, gdzie, kiedy i dlaczego. Nie, nie, teraz wyglądało to na coś poważniejszego. Rzucali nerwowe spojrzenia i chowali coraz więcej rzeczy. Nawet dzieci nie biegały już tak wesoło dookoła, trzymając się raczej granic wioski, a coraz częściej i granic samego domu, gdzie rodzice mogli mieć ich na oku cały czas.

Louis to wszystko zauważał i podsłuchiwał, kiedy kolejni przychodzili po jakieś zioła albo po poradę do Harry'ego. I chociaż zawsze wszyscy chcieli coś dać zielarzowi, chociażby jakiś drobiazg, ten odmawiał za każdym razem. Jakby wiedział doskonale, co się szykowało, więc chciał zostawić im jak najwięcej. Dlatego też i sam władca był niespokojny. Chociaż nikt nie wiedział o tym, kim był, nie znaczyło, że odpowiednie osoby w jego wojskach nie posiadały takiej wiedzy. Sprowadzenie imperatora do domu powinno być teraz najważniejszym zadaniem dla każdej dywizji, jaka tylko znajdowała się poza stolicą.

Za to wszystko musiał jednak podziękować Niallowi, który musiał paplać o wszystkim. Inaczej myślałby jedynie, że szykowali się na pojawienie jakichś rabusiów, bo wiedział, że to również była całkiem normalna praktyka na wielu ziemiach. Od wioski do wioski szły pogłoski, a ludność szykowała się na nadejście brutalnego intruza.

Co do Nialla, to właśnie przez tą jego rozmowność, Louis postanowił być dobrym władcą, zgadzając się na to, aby odpuścić jeden pobyt w lochu dla irytującego go człowieka. Za mniejsze przewinienia nie był taki łaskawy, więc ten musiał to docenić.

Ale to właśnie dzięki niemu wiedział, że zbliżały się jakieś wojska, bo to przecież on zaczął ten temat, kiedy opiekował się nim pod nieobecność Harry'ego. Problem polegał jedynie na tym, że nie wiedział czy były to jego własne, czy może przeciwnika. Zabijać i grabić mógł przecież każdy, nawet zwykli bandyci, których pewnie i nie brakowało w czasie wojny. W najwspanialszych wyobrażeniach widział w swojej głowie swoich żołnierzy, chociaż nie sądził, aby teraz ci byli na każdy jego rozkaz. W tej formie co najwyżej go kopną, o ile Zayn nie pokusił się na wysłanie odpowiednich wiadomości, że mają szukać dziwnego jeża. Liczył jednak na to, że było to coś, co zrobił. Wierzył w to, że jego najważniejszy doradca wiedział, co robić w każdym wypadku. Nawet tak irracjonalnym i niespodziewanym.

Louis jednak nie miał pojęcia, czy różnił się jakoś mocno od zwykłych osobników tego właśnie gatunku. Miał nadzieję, że nieco tak, aby dowódca wojska mógł go rozpoznać. Najwyżej będzie musiał zakraść się do obozu i pomówić z dowódcą na osobności.

Teraz leżał jednak na plecach, pozwalając, aby Harry głaskał go po miłym i cichym śniadaniu. Louis odnalazł w tym pewien przyjemny rytuał, który pozwolił mu koić zszargane nerwy. Wcześniej nigdy by sobie na to nie pozwolił, ale teraz musiał również zadowolić swoją zwierzęcą stronę. Choć czy wyłącznie zwierzęcą? Wydawało się, że nawet zielarz uspokajał się w tym czasie. I tylko on jeden miał prawo głaskać władcę. Kiedy próbował zrobić to Niall — który w ostatnich dniach musiał przychodzić częściej niż Louis by sobie tego życzył, trajkocząc nad jego głową, o cholera wiedziała czym — to on, w ramach ostrzeżenia i obrony terytorium, próbował go ugryźć. Kilkukrotnie. Raz mu się nawet udało i prawdopodobnie była to najlepsza rzecz, jaką w ostatnich dniach zrobił. Naprawdę, czuł się z siebie nieco dumny. Harry śmiał się wtedy, a władca ignorował dziwne poczucie szczęścia, które w nim narastało.

Where does the hedgehog mince at night?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz