Nadzieja matką głupich

253 18 12
                                    

Pierwszy tydzień minął zaskakująco szybko. Sebastian podjął się pracy w Pod Trzema Miotłami, gdzie Sirona przyjęła go z wielkim uśmiechem na ustach. Spędzał w Hogsmeade większą część dni i wracał pod wieczór, zmęczony fizycznie, lecz dzięki temu z lżejszą od zmartwień głową. Moim zadaniem było zajmowanie się domem, a oprócz tego wykonywałam małe zlecenia od mieszkańców Feldcorft i w wolnych chwilach nadrabiałam wiedzę ze szkoły.

Pewnego dnia Sebastian wrócił nieco wcześniej z pracy i przyłapał mnie ze stosem książek.

- Czy to podręcznik do eliksirów z szóstego roku? - zdziwił się, biorąc jedną z nich do ręki.

- Być może... - odpowiedziałam cicho, szybko chowając pod stół nadprogramowy tom do zaawansowanej astronomii, który pożyczyłam od Amita, zaprzyjaźnionego Krukona.

Sebastian wtedy pokręcił jedynie głową, uśmiechając się pod nosem. Następnego dnia przyniósł tomik Baśni barda Beedle'a, zawinięty w szary papier.

- To dla mnie? - spytałam, zdziwiona niespodziewanym podarkiem.

- Potraktuj to jako rozrywkę - zaproponował. - I, na brodę Merlina, oddaj Amitowi jego książki. Pęknie ci od nich głowa.

Obchodziłam się z prezentem niczym ze skarbem. Każdego wieczora czytałam na głos jedną opowieść, siedząc w wielkim fotelu obok wygaszonego kominka. Sallow leżał wtedy wyciągnięty na swoim łóżku, słuchając mnie z zamkniętymi oczami. Niekiedy delikatnie się przy tym uśmiechał. Wiedział, że wychowywałam się w mugolskim sierocińcu, toteż baśnie, które czarodzieje czytali od wczesnego dzieciństwa były mi obce.

Przez cały tydzień również posyłałam moją sowę w cztery kierunki - do profesor Weasley, Poppy Sweeting, Natsai Onai oraz domu Gaunta. Ten ostatni adres ukrywałam w tajemnicy, bowiem Ominis nie odpowiedział na żaden z listów.

Podczas gdy dni bywały znośne, to noce zdawały się okrutnie uciążliwe. Walczyłam z bezsennością, wiercąc się w swoim łóżku i słyszałam szelest pościeli, gdy Sebastian robił to samo. Rano, kiedy budziłam się po krótkim, płytkim śnie, ten był już w barze na porannej zmianie.

Całą sobotę zaplanowaliśmy na błogie nic nierobienie. Siedzieliśmy przy stole, jedząc śniadanie składające się ze słodkich bułek z miodem oraz ciepłego mleka, gdy przez otwarte okno wleciała ciemnobrązowa sowa. Zgrabnie przysiadła na oparciu wolnego krzesła i skierowała swoje wielkie oczy w moją stronę. Niepewnie odebrałam list od nieznajomego ptaka i rozłożyłam, by go przeczytać. Sowa wyleciała, by powrócić do swojego właściciela.

Droga Leen,

nie pisałem nie tylko dlatego, gdyż tego nie chciałem, lecz również ze względu na moją towarzyszkę.

Anne jest ze mną w moim domu rodzinnym.

Nie jesteśmy jeszcze gotowi na to, by rozmawiać z Sebastianem, jednak ja chciałbym porozmawiać z tobą. Znajdźmy proszę wolną chwilę w najbliższych dniach.

Mam nadzieję, że żyjecie w zdrowiu,

Ominis Gaunt

Wpatrywałam się w pochyłe pismo, trzy razy wertując każde słowo, by upewnić się czy dobrze je zrozumiałam. Serce zabiło mi szybciej na myśl o Anne i naszym przyjacielu. Zrobili mały krok w naszą stronę, co było naprawdę rewelacyjnym znakiem.

- Czy to sowa Ominisa? - spytał z nadzieją Sebastian.

Podałam list. Czytał go równie dokładnie jak ja, niemalże z miłością śledząc każdy wyraz. Na jego twarz na przemian malowała się tęsknota, strach, a na koniec ulga tak wielka, że niemalże usłyszałam huk kamienia, spadającego mu z serca.

Szmaragd i błękit - 1 - Wakacje | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz