Rozdział 1

235 16 1
                                    


- No wreszcie jesteś - Już od progu powitał mnie zirytowany głos matki - Pakuj się - Powiedziała krążąc po kuchni połączonej salonem.

- Co? - Zapytałam zdziwiona.

- Co co? - Zirytowała się - Czegoś nie zrozumiałaś?

- Gdzie niby mam się spakować? - Założyłam ręce na piersi.

- Wyprowadzamy się.

- Gdzie niby? Pod most? - prychnęłam - Pewnie pieniądze na czynsz przepiłaś - rzuciłam z pogardą i odrazu tego pożałowałam. Kilka sekund po wypowiedzeniu tych paru słów, poczułam pulsujący ból na lewym policzku.

- Nie pyskuj gówniarzyco! - wrzasnęła moja rodzicielka - Masz 30 minut żeby się spakować, więc lepiej się kurwa pośpiesz.


Nic nie powiedziałam tylko skacząc co dwa schody, przemknęłam do swojego pokoju. Z westchnieniem przebrałam się w dresy i top. Spojrzałam na swoje nadgarstki, na których były widoczne blizny. Właśnie takie było moje idealne życie. Weszłam do łazienki, wyciągnęłam żyletkę i przeciągnęłam nią po przedramieniu. Poczułam ulgę, kiedy czerwona ciecz popłynęła z rany. Ból fizyczny, był sto razy lepszy od psychicznego. Wiedziałam, że to co robię, to igranie z ogniem. Miałam jednak cichą nadzieję, że kiedyś zranię się zbyt mocno. Krwi popłynie za dużo, a ja wreszcie będę miała spokój. Po paru chwilach, z kosmetyczki wyciągnęłam wodę utlenioną i plaster. Przetarłam rozcięcie i nakleiłam go. Wróciłam do pokoju, wciągnęłam bluzę i wyciągnęłam spod łóżka walizkę. Otworzyłam szafę i zaczęłam wrzucać do niej po kolei ubrania. Później zabrałam się za kosmetyki. Jako, że jedna walizka mi nie wystarczała, wygrzebałam z jakiegoś kąta torbę. Do niej spakowałam mniejsze drobiazgi takie jak zdjęcia, telefon, parę książek do czytania. Do szkolnego plecaka wrzuciłam wszystkie książki, zeszyty oraz piórnik i lekko zmęczona usiadłam na łóżku. Bałam się. Bałam się tego, że tam gdzie matka chce mnie zabrać, będzie jeszcze gorzej. Po paru minutach siedzenia i wpatrywania się w ścianę, usłyszałam pukanie do drzwi.


- Czego chcesz - powiedziałam ostrzej niż zamierzałam.

- To ty jesteś Aurora? - zza drzwi wychyliła się głowa jakiegoś chłopaka na moje oko około 19 letniego. Był wysokim blondynem ze ślicznymi niebieskimi tęczówkami.

- A ty jesteś? - podniosłam nieznacznie jedną brew.

- Victor. Syn narzeczonego twojej mamy - podszedł bliżej podając mi rękę. Zamurowało mnie ale odwzajemniłam  uścisk dłoni - Matko! - krzyknął nagle przerażony - Co ci się tu stało? - zapytał przekręcając moją głowę i dotykając delikatnie mojego policzka z którego zszedł już czerwony kolor i zaczynał się robić lekko fioletowy.

- Emm.. Nic takiego.. Wypadek.. Przy pracy. - zająkłam się.

- Taa - westchnął i się odemnie odsunął lecz wszystko wskazywało na to, że mi nie wierzy. - To twoje? - zapytał wskazując bagaże.

- A widzisz tu kogoś innego?

- To ty idź zakryj ten.. wypadek a ja zniosę to na dół - westchnął.

- Nie musisz. Umiem znosić bagaże ze schodów - zirytowana przewróciłam oczami.

- Masz rację - zaśmiał się pod nosem - A ten siniak to się sam zrobił - I nie pytając mnie o zdanie chwycił walizkę do jednej ręki, torbę do drugiej i wyszedł z pokoju. Stałam jeszcze przez parę sekund gapiąc się w miejsce na którym jeszcze przed chwilą stał chłopak i zastanawiając się co się tu do cholery dzieje. Jaki narzeczony? Jaki syn?! Jak to możliwe, że w przeciągu niecałej godziny dowiedziałam się, że się wyprowadzam, dostałam kolejny raz w twarz od matki która okazało się ma narzeczonego który ma jakiegoś pierdolonego syna! Wstałam i chwyciłam korektor którego nie spakowałam bo już prawie mi się skończył i zamierzałam go wyrzucić. Mimo bólu nałożyłam go na policzek i wklepałam palcami.


- Moje życie to jakiś cyrk - powiedziałam do siebie przeglądając się w lusterku.

- Nie zaprzeczę - usłyszałam za sobą i aż lekko podskoczyłam - Chodź. Musimy jechać.

- Jeszcze czego - prychnęłam - Nigdzie nie pojadę z moją popieprzoną matką, jej nowym fagasem i jego syneczkiem - prychnęłam.

- Oni już pojechali. Więc zostałem ci tylko ja - uśmiechnął się ironicznie - A tak swoją drogą, ty nie powinnaś teraz przy rurze wywijać, czy coś? - zapytał zjeżdżając mnie wzrokiem.

- Jaki żartowniś. Tamten cyrk pojechał ale swojego klauna zapomnieli - prychnęłam - A odpowiadając na twoje pytanie, może i powinnam, ale ktoś mi pokrzyżował plany- powiedziałam pełnym ironi głosem i spojrzałam na niego wymownie

- Japierdole - warknął już lekko poirytowany, zapewne moją postawą.

- Sprawdziłeś chociaż o której odjeżdża następny autobus? - prychnęłam - Bo skora matka pojechała z fagasem to my nie mamy czym.

- Mam swój samochód - powiedział już mocno zniecierpliwiony. Idziesz sama czy mam cię siłą zaciągnąć?

- Idę - przewróciłam oczami, włożyłam telefon do tylnej kieszeni spodni i wyszłam z domu, nawet się za siebie nie oglądając. Nie wiązałam z tym miejscem żadnych dobrych wspomnień, więc nie stanęłam tak jak w książkach i nie zaczęłam sobie przypominać chwil spędzonych tutaj. Dlaczego? Bo był to wyłącznie ból, płacz i łzy.



- Wsiadaj - poklepał mnie po ramieniu, na co się wzdrygnęłam, ponieważ miałam tam jeszcze oparzenie po ostatniej irytacji mamy. Przyniosłam ze szkoły 4 na co tak się wściekła, że zgasiła papierosa na moim ramieniu.

- Nie dość, że głupi to jeszcze rozpieszczony - mruknęłam wsiadając do czarnego porsche.

- Słyszałem.

- Miałeś słyszeć.

Zaufaj na nowoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz