Ruszyłam w dół schodów, przepychając się przez zbity tłum ludzi. I ta monumentalna liczba osób na korytarzu nie była spowodowana jakimś konkretnym i wyjątkowym wydarzeniem, mającym dzisiaj miejsce w naszej szkole, a zwyczajnym dniem w placówce, wewnątrz której złączyły się dwie spore i liczebne szkoły. Tak wyglądał każdy nasz poranek. Skorzystanie z toalety graniczyło z cudem, a przejście korytarzem bez potknięcia się o czyjąś nogę jeszcze mi się nie zdarzyło.
Jednak mimo to, zbiegłam prędko na minusowe piętro naszej szkoły, nie łapiąc tchu, by dopaść Brewera jeszcze przed dzwonkiem na lekcje.
A mój pośpiech dodatkowo był potęgowany tym, iż większą część przerwy spędziłam na oblewaniu swoich oczu wodą, udawaniu płaczu, a także pocieraniu swojego nosa o papier, by wyglądał na jak najbardziej zaczerwieniony. Pozostały mi więc krótkie minuty i ostatnie sekundy przerwy, podczas których muszę dogonić Brewera, oszukać go, przekonać, że przytrafiło mi się coś straszliwie okropnego oraz że natychmiastowo potrzebuję jego pomocy... Nie jest to łatwe zadanie, ale nikt nie obiecywał, że będzie inaczej.
Znalazłam się na piętrze, które zazwyczaj było najmniej oblegane przez uczniów i kroczyłam jego długością, ćwicząc sztuczne, smutne miny... Dostrzeżenie Brewera wśród tłumu nigdy nie stanowiło dla mnie problemu, przez jego bestialski wzrost i charakterystyczną, lekceważącą postawę, jednak teraz moje zadanie było dodatkowo ułatwione. Na korytarzu znajdowała się tylko jedna grupa znajomych, mająca jakieś święte prawo mu towarzyszyć. Brewer jest już w końcu tym typem osoby, która nie zadaje się z każdym. Na większość rówieśników spogląda z góry, z mało kim ma ochotę przystawać, a jeśli jakimś niewiarygodnym cudem zdecyduje się na jakąkolwiek, bliższą znajomość, nawet wtedy nie potrafi być miły. Dokonuje selekcji, a ja jestem ciekawa, co trzeba w sobie posiadać, aby móc zyskać jego szacunek.
Wiem, że ja już jestem skreślona.
I chyba nawet nie muszę nawet wyjaśniać dlaczego.
A teraz stał przy szatniach, otoczony przez skład swojej drużyny, czyli jego stałe towarzystwo.
Poczułam się jak ofiara, podchodząc do chłopaków, z których każdy miał przynajmniej metr osiemdziesiąt pięć wzrostu i sylwetkę, godną profesjonalnych koszykarzy. Ponadto każdy z nich zatopił we mnie wzrok, gdy ja w końcu odważyłam się spojrzeć Brewerowi w twarz... Wszyscy stąd mieli osądzający wzrok, to trzeba im przyznać, ale oczy Brewera zdawały się przeszywać mnie bezlitośnie od wewnątrz.
Odchrząknęłam cicho.
– Brandon, możemy pogadać? – Rzuciłam, przyciszonym głosem i specjalnie wypowiedziałam jego imię, zamiast nazwiska, co mi się przeważnie nie zdarza, by spotęgować powagę problemu, z jakim do niego przychodzę... choć on przecież nie istnieje. – Na osobności.
– Wow stary! – Zaśmiał się jego znajomy, waląc go niedelikatnie w ramię, gdy Brewer wcale nie wyglądał na rozbawionego. Twarz miał pozbawioną emocji. – Przyznaj się, co nabroiłeś! Dyrektorka cię niedostatecznie nastraszyła? – Nie przestawał się śmiać, a wręcz przeciwnie... wydawał się coraz bardziej radosny. Szczerze roześmiany. – Ty zawsze musisz się w coś wpakować!
Pośmiał się jeszcze chwilę, gdy nagle jeden z najwyższych, obecnych tu koszykarzy, pochylił się nade mną, z zarysem uśmiechu. Niepewnie skierowałam w jego stronę twarz, choć nie miałam już odwagi spojrzeć w jego oczy.
– Jeśli ten dureń cię skrzywdził... Ja z wielką chęcią zastąpię jego miejsce. – Zamarłam i przysięgam, że jestem podrywana raz na jakąś dekadę, więc tym bardziej to mnoży moje zdziwienie. Chociaż... o jakim miejscu on mówi? Chce, żebym mu wrzuciła larwy do piórnika, czy co? A może lubi być przywiązywany do krzesła? Różne w końcu ludzie mają upodobania. – Lubię takie niebezpieczne dziewczyny. Dodatkowa adrenalina.
CZYTASZ
Noga Na Gaz
RomanceJulianne Carington raczej woli trzymać się z dala od ludzi. Wybiera ciszę, spacery i swój własny, dobrze znany świat. Jednak czasem to, czego pragniemy najbardziej, zdaje się od nas uciekać. Szczególnie spokój, gdy posiada się całkiem szaloną, ekstr...