CHAPTER 3

31 1 0
                                    

4 czerwca 2023

Pogodynka znowu nie kłamała, ponieważ od samego rana słychać było jak rzęsiste łzy spadają z oczu nieba. Od czasu do czasu uspokajający dźwięk kropel deszczu uderzających o okno był przerywany przez potężne grzmoty. Luke obawiał się, czy przypadkiem do Everton nie zawita nawet tornado, co byłoby dość niezwykłe, bo jeszcze ani razu miasteczko nie musiało mierzyć się z trąbą powietrzną.
Wilk wstał z łóżka całkiem wyspany i poszedł do kuchni, aby zjeść śniadanie przed pójściem do kościoła. Dziś wybór padł na domowej roboty hot doga – Luke wyciągnął z szafki elektrycznego grilla i podłączył go do prądu, a następnie przystąpił do wykonywania prostego, acz niezwykle smacznego Fast fooda. Parówki zostały umieszczone na grillu, a potem dołączyły do nich podłużne bułki pszenne. Kiedy wszystko było gotowe wilk umieścił parówki w bułkach, dodał korniszony, prażoną cebulkę i polał wszystko ketchupem i musztardą. Zjadł ze smakiem, a od czasu do czasu cebulka i korniszony chrupały mu między zębami.
Szybko wykonał czynności toaletowe i ubrał się do kościoła. Na piersi znalazła się biała, zapinana koszula z kołnierzykiem, a na nogach wylądowały nieco bardziej oficjalnie wyglądające jeansy. Chociaż na dworze lało jak z cebra, tak jako tako było ciepło, więc nie musiał zakładać kurtki. Ach, zapomniałby! Jeszcze wodoodporne nakładki na łapy, żeby mu nie zmoczyło tam futra.
Zabrał ze sobą błękitną parasolkę i opuścił mieszkanie - całe szczęście dzisiaj nie spotkał starej kocicy. Opuścił blok i znalazł się na przystanku, z którego pojedzie do kościoła. Po chwili przyjechał autobus, o dziwo wypełniony niemal w całości, i pojechał do świątyni. Niewiele czekając autobus zatrzymał się pod owym budynkiem.
Sanktuarium Chrystusa Pantokratora było naprawdę olbrzymie – ośmiokątny budynek zbudowany z czerwonej i białej cegły przypominał swym wyglądem zbudowaną przez Justyniana Wielkiego Hagię Sophię, prawdopodobnie najważniejszą świątynię prawosławia, a później islamu. Ku zawodzie uczących się na Everton University studentów historii, burmistrz przy otwieraniu świątyni nie krzyknął Justynianie! Prześcignąłem cię!
O dziwo sanktuarium to nie było świątynią protestancką, lecz rzymskokatolicką, co było podyktowane wyznaniem Stephensona, który miał osobiście uczestniczyć w projektowaniu tego miejsca.
- Witaj Luke – wilk usłyszał głos za sobą. Nie mógł go pomylić z żadnym innym. Odwrócił się.
- Konrád? Ty tutaj? – zdziwił się wilk.
Smok był ubrany w czarny jak noc płaszcz o eleganckim kroju, który przypominał trochę płaszcze z czasów La belle époque. Podobnie jak Luke miał na łapach nakładki, jednak zrobione chyba z prawdziwej skóry, bo inaczej nie da się wyjaśnić ich piękna. W lewej ręce trzymał elegancką walizkę,
- Co u ciebie?
- Najpierw powiedz mi proszę, skąd wiedziałeś, że przyjdę akurat teraz.
- Och, to nic trudnego cię wyczuć...
Luke nie rozumiał tego, jak Konrád dowiedział się o tym, że przychodzi na mszę zazwyczaj na dziewiątą. Nie widział w tym żadnego sensu, ale postanowił nie ciągnąć dalej tego tematu.
- Więc... wejdziemy może do środka? To nie ma sensu siedzieć na deszczu – powiedział smok.
- T... tak, oczywiście.
Jednocześnie złożyli swoje parasole i znaleźli się we wnętrzu kościoła.
W ośmiokątnej świątyni panował tłok. Praktycznie wszystkie ławy były zajęte, dlatego wilk i smok zostali zmuszeni do stania.
Luke spojrzał na Konráda, a ten szybko odwrócił wzrok patrząc się na przepiękne mozaiki na ścianch. Wilk nie mógł w to uwierzyć. Czyżby Konrád cały ten czas na niego patrzył? Czyżby jednak i w jego serce trafiła strzała Erosa?
Po chwili jednak dzwonki przerwały myślenie Luke'a, ponieważ przy ołtarzu z Chrystusem Pantokratorem pojawił się ksiądz. Msza się rozpoczęła.

- Muszę przyznać, że postaraliście się z tymi mozaikami – stwierdził Konrád po skończonej mszy. – Nawet na Węgrzech takich nie widziałem.
- Dzięki. Miło usłyszeć takie słowa.
- A chciałbyś kiedyś zobaczyć Hagię Sophię? – zagaił smok.
- Nie jest fanem historii, coś takiego powinieneś proponować moim znajomym na tym kierunku.
- Ja raz byłem w tej świątyni. Jeszcze zanim turecki prezydent ogłosił powrót meczetu.
- I jak?
- Bardzo piękna, zwłaszcza mozaiki z czasów Bizancjum. Muzułmańska kaligrafia też była piękna, jednak nie przebije greckiego kunsztu.
Na zewnątrz dalej padało, więc rozłożyli parasole.
- Dzisiaj raczej nici ze spaceru, ale jako zadośćuczynienie chciałbym cię zaprosić do koreańskiej restauracji w pobliżu centrum. Zainteresowany?
Czy on mnie właśnie zaprosił? Myślał Luke. Czy jednak on też wpadł w sidła miłości?
- Bardzo chętnie – uśmiechnął się wilk. – Słyszałem o niej dobre opinie, ale sam nigdy tam nie byłem. Jakoś nie było okazji.
- Czyli pierwszy raz w Korei? To cię oprowadzę.
Zawędrowali do centrum – było niedaleko Sanktuarium – a Konrád skręcił w boczną uliczkę i ukazała im się koreańska restauracja.
Był to średniej wielkości lokal umieszczony na parterze trzypiętrowej kamienicy. Przez szybę widać było kilka par zwierzaków siedzących i zajadających się koreańskimi daniami. Ze środka biło przyjemnym pomarańczowym światłem. Potem Luke spojrzał na neonowy szyld, który głosił 맛의 사원. Wilk nie miał zielonego pojęcia co to znaczy.
- Mas-ui Sawon. Świątynia Smaku – powiedział szybko Konrád, co wywołało olbrzymie zdziwienie Luke'a. – To hangul. Koreański alfabet wymyślony w piętnastym wieku na zlecenie ówczesnego króla Sejonga Wielkiego z dynastii Joseon.
- Znasz koreański?
- Tylko najbardziej potrzebne zwroty, ale lepsze to niż nic. Za to hangul jest banalny do odczytania, uwierz mi. Z resztą z założenia miał być banalny, ponieważ Sejong chciał nauczyć koreańskich chłopów czytania i pisania.
- Nauczysz mnie odczytania tego szyldu? – zapytał.
Smok uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Oczywiście! Więc patrz - Konrád przycisnął Luke'a do swojej piersi i rozpoczął wykład. - To jest M – wskazał na znak przypominający kwadrat. – Obok niego jest A – teraz palec smoka pokazywał poziomą linię, przy której znajdowała się prostopadła kreseczka. – A pod nimi jest S. Kółko i pozioma linia to Eu, a samotnie stojąca pozioma kreska to I. Potrafisz odczytać kolejne dwie litery?
- ...Sa?
- Doskonale! – smok klasnął w dłonie. – Dalej mamy natomiast W, a znak, który przypomina kija golfowego to O. Pod nimi stoi natomiast N. Czy potrafisz już odczytać to zdanie, czy wytłumaczyć wszystko jeszcze raz?
- Spróbuję... M-A-S-U-I-S-A-W-O-N – wydukał.
- Super! – smok pogłaskał Luke'a po głowie. – Dobrze, zabawa skończona, a teraz czas coś zjeść – ponownie klasnął w dłonie i otworzył drzwi.
Wnętrze było niezwykle przytulne, łączyło nowoczesność z – prawdopodobnie – tradycyjnym stylem koreańskim. Pod ścianą znajdowało się wiele stolików z wygodnymi fotelami przy nich, a sama ściana była ozdobiona znakami hangul w najróżniejszych kolorach – różowym, zielonym, żółtym, niebieskim... Nic tylko wyliczać! Na przeciwnej ścianie wisiały natomiast przejawy sztuki koreańskiej.
Pierwszym, co poczuł wilk, nie były jednak zapachy z kuchni, a ciepło, które miało swoje źródło w podłodze. Niemal ze szczenięcą radością chodził po ciepłej podłodze, czując się przy tym jak w gorących źródłach.
- Ondol – powiedział smok.
- Słucham?
- Ondol. Tak to się nazywa. To ogrzewanie podłogowe – mówiąc to wskazał na rzeczoną podłogę.
- Widzę jesteś fanem Korei.
- Fanem to może za dużo powiedziane, ale kiedy tam byłem trochę się zainteresowałem tym krajem.
- W sensie byłeś w Południowej, tak?
- Teraz to pojechałeś po bandzie, ha! – zaśmiał się Konrád. – W Korei Północnej nie postawiłbym łapy.
Rozmowę przerwała kelnerka, ładna psina nieznanej Luke'owi rasy, przypominająca trochę Akita inu, ale o białej sierści.
- Annyeong! Zapraszamy do stolika, mamy jeszcze dużo wolnych miejsc – uśmiechnęła się i wskazała wolne fotele. Luke i Konrád ochoczo zajęli miejsce, a kelnerka odeszła, zostawiając ich samych sobie.
- Co powiedziała? – zaczął Luke.
- Annyeong, czyli zwyczajne cześć. Istnieje jeszcze bardziej rozbudowana forma przywitania, czyli Annyeonghaseyo.
- A co to właściwie był za pies? Pierwszy raz w życiu widzę takiego!
- Jindo. Rasa psa powstała właśnie w Korei, chyba w średniowieczu ją zrobili, nie pamiętam.
Luke spojrzał na smoka, który był rozradowany i zwyczajnie uśmiechnięty. W ogóle nie przypominał Konráda, którym był, kiedy się poznali dwa dni temu. Widocznie pogodził się już ze stratą matki. Cóż, jakby nie patrzeć, śmierć zawsze przyjdzie, czyż nie?
- Na co masz ochotę? – zapytał smok.
- Nie wiem – powiedział Luke. – Pierwszy raz tu jestem i nie wiem nic o koreańskich potrawach. Może ty mi coś wybierzesz?
- Hmm, no zgoda.
Po chwili przyszła kelnerka, ta sama Jindo, co wcześniej.
- Co dla panów?
- Dla kolegi bibimbap z jajkiem sadzonym, ale bez pasty z papryczek, do tego omija na zimno. Dla mnie buldak, japchae i również omija na zimno.
- Wszystko dla panów?
- Wszystko.
Kelnerka odeszła i przekazała zamówienie do kuchni.
- Co to ten cały bibimbap?
- Zobaczysz, jak przyniosą. Wtedy mi powiesz, co tam widzisz i czego smak czujesz.
- A teraz może opowiesz mi coś o sobie? – zapytał Luke. – Ostatnio mówiłem głównie ja, to może teraz czas na ciebie?
- Co dokładnie chciałbyś o mnie wiedzieć, bo powiesz mi coś o sobie to jednak bardzo ogólne pytanie.
- Czym się zajmujesz w życiu, gdzie mieszkasz, jakie plany na przyszłość... Może jeszcze jakieś informacje o tym czy masz kogoś... - Luke ugryzł się w język. Nie miał pojęcia, po co zadał ostatnie pytanie.
- To może od początku. Jestem pracownikiem węgierskiego Ministerstwa i często jeżdżę po świecie, aby wypełniać moje zadania. Mimo wszystko mój dział jest niemal międzynarodowy, bo ma taką samą nazwę we wszystkich państwach świata i wymaga się, aby pracownik miał możliwość podróżowania po świecie, żeby wypełniał swoje obowiązki. Ja z racji cenienia moich umiejętności jestem najczęściej wysyłany na różnego rodzaju misje, najczęściej jeżdżę po Europie, ale siedem razy byłem w Azji, a dokładniej mówiąc w Korei, Malezji, Indonezji, na Tajwanie, w Indiach, Iranie i Uzbekistanie. Najwięcej razy byłem jednak we Francji, bo aż osiem razy. Na drugim miejscu są ex aequo Polska i Czechy z siedmioma wizytami. No i ostatnio zostałem wysłany tutaj, do Everton w Stanach Zjednoczonych. Jestem tu pierwszy raz. Nie chodzi tylko o miasto, ale ogólnie o państwo!
- Naprawdę jesteś pierwszy raz w USA?
- Dokładnie. Co prawda byłem raz w Amerykach, a dokładniej mówiąc w Kanadzie.
- Takie zwierzaki jak ty chyba uwielbiają zimno Kanady?
- Smoki lubią zimno i nie ukrywam, że Kanada jest po prostu piękna, ale raczej nie chciałoby mi się tam żyć. Wolę Węgry, Słowację i nasze kochane wino.
- Wino?
- Tak, uwielbiam ten trunek. A tak się składa, że my Węgrzy dysponujemy bardzo dużymi zasobami jeśli chodzi o wino. Co prawda nie jest to ilość taka jak we Włoszech czy we Francji, jednak znamy się bardzo dobrze na robieniu wina. Wkładamy w nie nasze serce, aby dać klientowi to, czego pragnie, czyli pyszności.
- A koreańskie wino piłeś?
- Nie. Za to piłem soju. Bardzo dobre. Jak chcesz to mogę ci je nawet zamówić, bo mają tutaj.
- Nie jestem miłośnikiem alkoholi, więc podziękuję. A co z planami na życie?
- Dożyć emerytury i pojeździć sobie trochę po świecie.
- A już nie jeździsz?
- Jeżdżę, ale służbowo. A ja bym chciał pozwiedzać trochę świata.
W międzyczasie kelnerka przyniosła dwie filiżanki omija i sztućce. Znaczy się, nie były to zwykłe sztućce, lecz drewniane pałeczki do jedzenia.
- Uch... Jak ja mam tym jeść? – zapytał Luke.
- Nigdy nie jadłeś pałeczkami?
- Nie.
- Och, to nie jest takie trudne. Daj, pokażę ci – smok usiadł koło wilka i wziął jego łapy w swoje. – Lewa czy prawa?
- Prawa... - odpowiedział Luke. Był teraz całkowicie opętany wizją pocałowania Konráda. Chciał jak najszybciej połączyć się z jego językiem, aby odczuć ciepło i miłość od niego. Chciał zdjąć z niego koszulę, aby przytulić się do jego piersi i usłyszeć bicie serca. Znowu poczuł tajemniczą falę ciepła dookoła mózgu, która chwilę później ustała.
Konrád chyba nie patrzył na wilka, ponieważ jedyne co zrobił to wziął dwie pałeczki. Jedną usadowił między nasadą kciuka a palcem wskazującym Luke'a.
- To jest pierwsza pałeczka. Nią staraj się nie ruszać – potem złapał oba palce wilka (Och, jakie to przyjemne! Krzyczał w myślach Luke) i umieścił w nich drugą pałeczkę. – Tą możesz ruszać. To właśnie przy jej pomocy chwytasz kawałek jedzenia, żeby go zjeść. Spróbuj poruszać. Spróbuj chwycić nimi tę chusteczkę – to mówiąc smok wyciągnął z kieszeni rzeczoną chusteczkę i położył na stole.
Luke niepewnie poruszył górną pałeczką. Próbował przytrzymać chusteczkę, ale mu nie wychodziło. Wtedy Konrád spokojnie chwycił Luke'a za łapę i naprowadził go, dzięki czemu chusteczka znalazła się w pałeczkach.
- A teraz spróbuj zrobić to sam.
Wilk znowu to zrobił i teraz mu to wyszło.
- No widzisz? Nic trudnego! – zaśmiał się smok.
Dalszy chichot Konráda przerwała kelnerka, która przyniosła zamówienie. Przy wilku wylądowała dużych rozmiarów porcelanowa miseczka z różnymi motywami koreańskimi. Znajdowały się w niej różne warzywa i mięso, a na ich wierzchu spoczywało jajko sadzone. Natomiast Konrád otrzymał drewnianą miseczkę, we wnętrzu której znajdował się kurczak z serem.
- Smacznego Luke – uśmiechnął się Konrád i zaczął jeść, ale po chwili przerwał. – Nie zapomnij mi powiedzieć, co czujesz w swoim posiłku!
Wilk ostrożnie zabrał się do jedzenia. Najpierw postanowił posmakować mięsa – była to lekko pikantna wołowina w jakimś sosie. Potem przyszła pora na warzywa, czyli szpinak, cebulka, cukinia, marchewka i fasolka. Oprócz tego zauważył też jakiegoś rodzaju grzyby i tajemnicze kiełki. Wszystko było naprawdę pyszne.
- I jak smakuje? – zagaił smok.
- Coś cudownego! – powiedział szczerze Luke. Dawno nie jadł nic tak dobrego.
- A co tam masz?
- Na pewno wołowina, potem jest szpinak, następnie cukinia, cebulka, marchewka i fasolka. Oprócz tego poczułem też jakiś grzyby i dziwne kiełki jakiejś rośliny.
- To są grzyby shiitake, choć można też spotkać bardziej zachodnie odmiany grzybów – wyjaśnił Konrád. – Natomiast to są kiełki fasoli mung.
- A ty co tam masz?
- To jest ognisty kurczak.
- Mogę spróbować?
- Jesteś tego pewien?
- A co?
- Bo to jest bardzo, ale to bardzo ostre.
- Oj tam, na pewno przesadzasz...
Konrád uśmiechnął się i chwycił kawałek kurczaka w pałeczki i podniósł do góry.
- Otwórz pyszczek – powiedział. Luke posłusznie rozwarł swą paszczę, myśląc, że Konrád ma prawo do robienia z nim co mu się żywnie podoba, a i tak smok pewnie przesadza z tą ostrością.
Nie przesadzał. Luke natychmiast wypluł kurczaka na serwetkę i szybko napił się przyniesionej wcześniej omija, aby pokonać uczucie piekła na języku.
Konrád jedynie się śmiał widząc reakcję przyjaciela.
- Mówiłem, czyż nie?
- Mówiłeś... - powiedział wilk z trudem łapiąc oddech, jak gdyby właśnie był po maratonie. – Jak ty to możesz jeść?
- Och, my smoki bardzo lubimy ostre jedzenie. Dla nas jest to najcudowniejszy smak. Kuchnia węgierska też ma kilka ostrzejszych rzeczy do zaprezentowania.
- I nie zapijasz ani nic?
- Nie, bo nie mam z taką ostrością problemu.
Luke nie wiedział, co ma powiedzieć. Właśnie czuł się jak gdyby ktoś go walnął w pysk a Konrád mówi mu, że takie smaki to dla niego chleb powszedni. Patrzył jak smok powoli zajada się tą ostrością niewiele przejmując się tym, że język przyjaciela został oparzony.
Wilk obserwował jak palce Konráda spokojnie i z gigantyczną gracją poruszały pałeczkami. Chciałby sobie polizać te palce, żeby zobaczyć, jakie to uczucie...
Ponownie poczuł falę gorąca w głowie.
- Jedzże, bo zaraz ostygnie – powiedział smok.
- Och, tak, tak... - speszony Luke zabrał się do jedzenia. Dalej sobie wyobrażał, jak Konrád trzyma swoje palce w jego pysku.
Chryste Panie, takie myśli o kimś, kto siedzi obok ciebie... To chyba nie wypada.
Kilka minut później panowie skończyli swoje posiłki i zapili je omija.
- Mówiłeś, że pracujesz w węgierskim Ministerstwie – zaczął wilk. – Czym się tam dokładnie zajmujesz?
- Głównie chwytaniem przestępców – powiedział ze spokojem Konrád. Luke bardzo się zdziwił.
- A czymś takim nie powinna zajmować się policja?
- Być może, ale ja zajmuję się chwytaniem przestępców na skalę międzynarodową.
- I to pewnie dlatego przyjechałeś do Everton.
- Dokładnie – smok pstryknął palcami. – Całe szczęście sprawa załatwiona i w najbliższym czasie będę wybierał się z powrotem do ojczyzny.
To jedno zdanie uderzyło Luke'a w serce. Więc już będzie znikał? Jak później zdoła go znaleźć na Węgrzech?! Wilk poczuł, jak zachciewa mu się płakać.
Nie wyjeżdżaj! Błagam cię! Zostań tu ze mną! krzyczał w środku. Kocham cię! Nie zostawiaj mnie!
- A nie myślałeś o tym, żeby tu zostać? – zapytał ze smutkiem w głosie. – Nie spodobało ci się Everton?
- Och, nic takiego nie powiedziałem. Everton piękne i nowoczesne miasto, ale mimo wszystko mam jeszcze parę spraw do załatwienia w ojczyźnie. Może jeszcze kiedyś tu przyjadę jako osoba prywatna a nie urzędnik państwowy. Ale ostatnio mamy niestety bardzo dużo roboty więc nie wiem, czy znowu nie wyślą mnie gdzie indziej.
- A z czym masz tyle pracy? Nie możesz przekazać jej komuś innemu, żebyś tu dłużej został?
- Wybacz mi, ale niestety nie.
To jeszcze bardziej zasmuciło wilcze serce. Czyli wszystko legło w gruzach...
- Wybacz... Naprawdę przepraszam – powiedział smok. – Też bym chciał tu zostać, ale zwyczajnie nie mogę...
- Kiedy wyjeżdżasz? – zapytał Luke.
- Jutro wczesnym ranem. Już mam wszystkie rzeczy spakowane – odwrócił się w stronę wilka i pogłaskał go po głowie. – Nie smuć się. Może kiedyś się jeszcze spotkamy.
- Czy może chcesz spędzić te ostatnie godziny razem?
- Bardzo chętnie.
- Może obejrzymy u mnie jakiś film?
- Czemu nie! Bardzo lubię kinematografię niem... - ugryzł się w język.
- Niem co? – zdziwił się Luke.
- Nieważne. Tak tylko sobie powiedziałem... To jedziemy?
- Ach, tak. Niedaleko powinien być przystanek autobusowy.
Przyjaciele wstali z foteli i zaczęli się ubierać, a później Konrád zapłacił za jedzenie. Opuścili lokal i znaleźli się na zewnątrz, gdzie już nie padało, aczkolwiek nad Everton wciąż wisiały ciężkie chmury, które zwiastowały deszcz.
Luke znalazł przystanek i po chwili przyjechała siódemka, która zabrała dwójkę pod blok wilka. Oczywiście ta stara flądra Huckelberry koczowała na oknie i rzuciła piorunujące spojrzenie na Luke'a i Konráda.
- A to kto? – zapytał smok.
- Taka jednak sąsiadka. Strasznie oschła i chamska baba. Masz szczęście, że nie musisz z nią mieszkać w jednym bloku.
Luke otworzył drzwi na klatkę schodową, a potem do mieszkania.
- Ładnie tu mieszkasz, mój drogi. Ile cię to kosztowało?
- Akurat nie jest to moje mieszkanie, lecz jedynie je wynajmuję. W rzeczywistości nieruchomość należy do pana Christophera, fajny z niego labrador.
- I praca w piekarni wystarcza ci, żeby opłacić czynsz?
- W zupełności.
- Zgaduję, że takiego otwartego wilczka jak ty to pewnie sąsiedzi lubią? – uśmiechnął się Konrád.
- Jedynie z Huckelberry ma oschłe relacje, a reszta bardzo mnie lubi. Dzieci sąsiadów mówią do mnie per ty a nie panie.
- To fajnie.
- Na jaki film masz ochotę? – zapytał Luke siadając na kanapie i klepiąc miejsce obok. Konrád usiadł koło wilka.
- Może coś z uniwersum Harry'ego Pottera? Uwielbiam Wizarding World.
- Umówieni! – powiedział wilk włączając telewizor i odpalając cały maraton Harry'ego od początku.

5 czerwca 2023

Kiedy zakończyli oglądać na części szóstej, Konrád już spał. Wilk z radością patrzył jak obiekt jego zachwycenia spokojnie oddychał i miał zamknięte oczy. Luke'a też już zbierało na sen i myślał, czy nie zabrać Konráda do łóżka, aby razem zasnęli i obudzili się wtuleni w siebie, a na dzień dobry dając sobie całusa. Jakże to byłoby piękne!
Luke nie odważył się jednak pocałować smoka w jego pysk gdy ten spał. Za to chwycił jego prawą łapę i pocałował ją. Następnie przytulił się do niej.
Kilka godzin później smok wstał i rozciągnął swoje kości.
- Która to godzina?
- Piąta nad ranem – odparł Luke.
- Będę się już zbierał. Wybacz, że tak krótko u ciebie byłem, ale...
- Żartujesz? Byliśmy ze sobą cały dzień!
- Mimo to i tak czuję, ze byłem jakoś mało aktywny – Konrád ziewnął i pogłaskał wilka po główce.
Luke żałował, że to będzie najprawdopodobniej ostatni raz, kiedy widzi smoka. Nie chciał, żeby go opuszczał. Chciał, żeby byli razem w łóżku i byli w siebie cały czas wtuleni. Chciał czuć strumień jego miłości bijący z jego serca, niczym woda wytrysnęła ze skały, gdy uderzył o nią Mojżesz.
- Wybacz, że tak krótko cię poznałem...
- Nie masz mnie za co przepraszać, Konrád, naprawdę.
- Chcesz mnie odprowadzić na pociąg powrotny?
- Pewnie.
Wilk i smok czym prędzej się ubrali i opuścili mieszkanie. Wskoczyli w nocny autobus i pojechali na dworzec kolejowy.
Dworzec w Everton nie był wielki, za to niezwykle nowoczesny i elegancki. Zbudowana finalnie pięć lat temu szklano-stalowa bryła przypominająca swym wyglądem falę na morzu. Nie dziwne to, wszak miasto zatrudniło artystów, aby zaprojektowali ten budynek.
Kiedy tam dotarli mieli jeszcze pół godziny na odjazd pociągu, więc udali się do otwartej 24/7 budki fast food, gdzie zjedli razem frytki.
Skład Konráda właśnie zajechał na dworzec i będzie jeszcze chwilę stał na peronie.
- Luke... - zaczął smok.
- Tak?
- Mogę cię teraz prosić o szczerą odpowiedź? Bo rozmawialiśmy wiele podczas oglądania Harry'ego Pottera, ale nie zadałem ci bardzo prostego pytania.
- Pytaj.
- Jesteś gejem?
Zamurowało go. Czyżby się domyślił, że wilk próbuje go przekonać do związku?
- ...tak.
- To dobrze, bo ja również – uśmiechnął się Konrád.
A WIĘC JEST NADZIEJA krzyczał z radością wilk w swoim umyśle.
- Ale teraz już za późno na takie rozmowy. Zaraz odjeżdżam – smok chwycił prawą łapę wilka. – Żegnaj, Luke. Mam nadzieję, że kiedy w Ministerstwie nie będzie już tyle pracy, to będę mógł do ciebie przyjechać.
Luke zareagował najprostszym możliwym gestem – przytulił Konráda.
- Tego się nie spodziewałem – zaśmiał się smok.
- Ja szczerze też. Będę za tobą tęsknił...
- Ja za tobą również... Żegnaj – to mówiąc wskoczył do wagonu. Luke ostatnie co widział to uśmiechnięty pysk Konráda i to, jak machał.

Luke zasmucony wrócił do siebie.


Wilk i SmokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz