VI

6 0 0
                                    

Z pewną ulgą wróciłem po kilku dniach do Paryża. Z radością przywitałem spalinowe silniki i nocne awantury pod moim oknem. Nie przeszkadzały mi – pracowałem.

Jakiś czas później zrobiłem coś, czego nie powinienem. Zamknąłem sklep.

Miałem zamiar otworzyć go ponownie w marcu, kiedy wszystko wróci do normy. Ale na razie nie miałem czasu na jego prowadzenie. Zwolniłem Alberta na jakiś czas. Victorowi też powiedziałem, że jeszcze się zobaczymy, ale raczej nie miałem zamiaru zatrudniać go ponownie.

Sylwestra spędziłem przy maszynie.

Tworzenie niektórych strojów, na przykład Druhny, przyszło mi z łatwością. Inne, mimo, iż rozplanowałem je z taką samą dokładnością, musiałem poprawiać w nieskończoność, czasem szyć od nowa. Nie jestem niewykwalifikowany, ale chciałem po prostu, by wszystko było tak idealne, jak tylko się dało.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłem coś innego niż śniadanie Henriette. Nic już nie było takie samo jak kiedyś. Mam na myśli, że moje postrzeganie uległo zmianie. Nie wychodziłem już na zewnątrz. W ramach odpoczynku słuchałem jak woda w rynnach zamarza, a miedziane dachy kościołów pokrywają się patyną.

Czystość mojego domu denerwowała mnie. Nie było na czym zawiesić oka. W salonie zawsze panował porządek, bo sprzątała tam gospodyni.

Zachorowałem, teraz już na poważnie. Około wpół do drugiej w nocy dostałem dreszczy.

Zdecydowałem więc na chwilę położyć się do łóżka. Chciałem napić się wody. O Boże, jak chciało mi się pić!

Dwie godziny później wstałem i zacząłem chodzić po domu. Mieszkanie stało się jakieś dziwaczne – ściany porastał bluszcz. Na środku salonu z podłogi wyrastało drzewo tropikalne. Przebiło sufit, nad którym w zwykłych okolicznościach znajdowałoby się kolejne piętro. Ale nie tym razem – przez dziurę do mojego mieszkania wleciały papugi. Pomyślałem, że przez podzwrotnikowy klimat mogę nabawić się malarii...

I dopiero później naprawdę się obudziłem. A obudził mnie aksamitny głos.

- Panie Aiguille!

Enfer tu był!

- Pan Enfer? – spytałem słabo.

- Niech pan wstaje! Idziemy na spacer!

- Co? – otworzyłem oczy.

- Idziemy na spacer, Antoine! – delikatna, lecz silna dłoń Anny przeczesała moje mokre od potu włosy.

Wyciągnęli mnie z łóżka.

- Nie, proszę! – cofnąłem się, ale nie potrafiłem się im oprzeć.

Ubrali mnie w zimowy płaszcz i okręcili szalikiem.

- Musi pan wytrzymać do premiery – powiedział Enfer klepiąc mnie po dłoni, którą kurczowo trzymałem jego ramię.

Wywlekli mnie na spokojną o tej porze ulicę. Zimne powietrze dmuchnęło mi w twarz i trochę otrzeźwiło.

Enfer był bliżej mnie niż kiedykolwiek. Poczułem ulgę. Skupiłem wzrok na jego twarzy. Jego przymrużone oczy wydawały się szczęśliwe. Zwrócił się do mnie i uśmiechnął.

Puściłem ramię Anny, które trzymałem prawą dłonią i objąłem szyję Enfera. Ten tylko się roześmiał.

Wcisnąłem nos w jego szyję, pod jego mocną szczękę.

Jego skóra była trochę jak marmur, lecz pozbawiony chłodu, nawet pomimo panującego mrozu. Pachniała wyprawioną skórą zwierzęcą i chyba tymiankiem. Miała też ledwie wyczuwalny zapach... siarki? Sam nie wiem.

Moje nogi w pewnym momencie mnie zawiodły i byłbym upadł, lecz Anna chwyciła mnie i siłą odciągnęła od Enfera.

- Musimy wrócić – rzekła Anna. – Inaczej umrze.

- Dobrze, wracamy! – zakomenderował Enfer. – Pracuj, przyjacielu! Już niedługo się to skończy.


Nadeszła premiera.

Poprosiłem Henriette, żeby pomogła mi się ogolić, uczesać i ubrać. Kręciła głową, nie była zadowolona. Pomogła mi jednak, radząc, żebym mimo wszystko został w domu.

Wziąłem powóz. Nie byłem w tym czasie zbyt bogaty, ale sam raczej nie dałbym rady dojść.

Stroje już dawno były w teatrze, dlatego nie musiałem się o nie martwić.

Przybywszy na miejsce wszedłem za kulisy.

Moje kostiumy były perfekcyjne, byłbym zły, gdyby po takim wysiłku nie były, lecz dopiero młode ciała aktorów wypełniły ich potencjał. Czułem satysfakcję. Pięknie, wszyscy byli piękni.

Anna, och... Anna była Narzeczoną. Zrobiłem dla niej sukienkę o wiele lepszą od tej, którą zamawiała. Wyglądała jak królowa. Jak żywioł, którym była. Podeszła do mnie, schyliła się i pocałowała mnie w usta. Muszę napić się wody.

- Dziękuję - z wdziękiem okręciła się w miejscu. - Obserwuj swoje stroje na scenie – poradziła mi. – To będzie najlepsze uczucie. I będziesz to pamiętał do końca życia.

Kiwnąłem głową, lecz nie mogłem wstać z podnóżka, na którym siedziałem. Podała mi więc rękę i wypchnęła na widownię. Usiadłem w trzecim rzędzie i niemal natychmiast straciłem przytomność.

Gdy obudziłem się na drugi akt, w moje oczy uderzyły kolory strojów wyjaskrawione scenicznym światłem. Anna obróciła się, warstwy delikatnego, półprzezroczystego materiału, który umieściłem na wierzchu spódnicy uniosły się.

Po twarzy spływały mi łzy. Byłem wzruszony, jak mógłbym nie być? Podniosłem dłonie do rozpalonego czoła. Powinienem chyba iść do lekarza. Ale czy lekarz mi pomoże?

Co stało się później - nie pamiętam. Kolejne wspomnienia mam dopiero z następnego dnia. Wszyscy byliśmy u Enfera na przyjęciu.

Anna i reżyser tańczyli razem walca. Wyglądali pięknie, tak jak tylko dwoje pięknych ludzi potrafi. Chciałem być tam z nimi, ale to był ich moment.

Na sekundę zamknąłem oczy. Zobaczyłem łąkę w pełnym lecie. Na środku stali Enfer i Anna w białych strojach. Horyzont przebiegał dokładnie po środku mojego pola widzenia. Bezchmurne niebo wydawało się nieskończone.

Ja też miałem na sobie biały surdut i kapelusz. Podszedłem do nich. W momencie, w którym stanąłem pół metra od Anny, ta opadła na ziemię ze śmiechem, pociągając mnie ze sobą. We trójkę leżeliśmy teraz w trawie.

- Panie Aiguille – Enfer dotknął mojej dłoni. Uniósł ją sobie do oczu, pozwoliłem mu na to. - Co oznacza to "A" na sygnecie?
- To przecież moje nazwisko.

Oboje spojrzeli po sobie i wybuchli śmiechem.

Otworzyłem oczy. Tańce już dawno się skończyły.

Nagle coś mi się przypomniało. Szturchnąłem siedzącego obok mnie aktora.

- Gdzie Clarté?

Odwrócił się do mnie.

- Kto?

- Scenograf – wyjaśniłem po krótkim namyśle.

- Nie wiem. Już nie jest potrzebny. 

Wesele MefistofelesaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz