1. Pustkowie

58 1 0
                                    

- Proszę, błagam, nie rób tego! Na pewno da się inaczej!

Pamiętała te słowa. Dudniły jej w głowie od momentu, kiedy tylko nagle otworzyła oczy, a jasne niebo wdarło się nieproszone do oczu. Były one wypowiedziane przez nią samą, ale nie potrafiła sobie przypomnieć dlaczego. Co zmusiło ją do kajania się przed kimś, błagając o litość? Nie pamiętała, czy była tchórzliwym człowiekiem, czy wręcz przeciwnie, człowiekiem, który nigdy by przed nikim nie poniżył się klęcząc.

Leżała nieruchomo, jakby przykuta krótkimi łańcuchami do podłoża, choć prawdę mówiąc po prostu bała się ruszyć. Dotarła do niej nieznana rzeczywistość. Czuła, że najmniejszy ruch spowoduje ból w którejś części jej ciała, a nie mogła sobie przypomnieć, czy w ogóle była gotowa na odczuwanie większego bólu, jak i jakikolwiek powód tego, że coś ją bolało. Samo patrzenie sprawiało nieprzyjemne uczucie w głębi jej czaszki, jak i pulsowanie gdzieś w okolicach żeber. Poza tym towarzyszyło jej uczucie wilgoci na brzuchu i pieczenia. Czuła, że jest nieźle potłuczona, ale dlaczego?

Co robiła pośrodku nicości, gdzie żywa dusza nie zajrzała od wieków? Dlaczego świadomość jej wróciła właśnie w takim miejscu i co robiła, zanim ją utraciła?

Odwróciła głowę na bok od piekącego widoku jasnego nieba. Przez źdźbła wysuszonej, wysokiej trawy przebijało się światło, które było tak samo nieprzyjemne, jak i widok nieba.

- Hermiona... - zmusiła się do wypowiedzenia swojego imienia, które pamiętała. Nie rozpoznała do końca swojego ochrypłego głosu, ale zdecydowanie była pewna, że tak właśnie się nazywała.

Powolnie podniosła się do pozycji siedzącej, sycząc przy tym z bólu, który się nasilił wraz z ruchem. Teraz była pewna, że zdecydowanie miała uszkodzone żebra. Zajrzała pod koszulkę, gdzie znalazła nie dosyć, że jeden wielki siniak, to i nieregularne rozcięcie z którego wciąż ciekła krew. Spuściła z powrotem koszulkę i docisnęła dłoń do rany. Rozejrzała się, próbując choć trochę rozszyfrować miejsce, w jakim się znajdowała. Nie pocieszył ją fakt, że była to cholerna tundra. Czerwień traw rozpościerała się aż do horyzontu, a za jej plecami znajdowały się wysokie i niebotycznie szpiczaste góry, na szczytach których znajdowała się pokrywa śniegu. Tutaj, gdzie siedziała, było ledwo chłodno, ale tam, na górze, dochodziło do minusowych temperatur.

- Hermiona jestem... Jestem Hermiona Granger... - wypowiadała te słowa jak mantrę, próbując sobie przypomnieć coś więcej, ale nic więcej nie przychodziło jej do głowy.

Oczywiście, wiedziała gdzie się urodziła, znała swoich rodziców, pamiętała moment, kiedy doznali szoku wraz z otrzymaniem listu do Hogwartu...

- Hogwart! - olśniło ją, a zaraz za tym przyszła myśl, że gdzieś powinna być jej różdżka.

Dotarło do niej, że przecież była czarownicą. Wiedziała, że uczyła się w Hogwarcie... Wiedziała... Nic nie wiedziała, tak na prawdę, a na pewno nic specjalnie przydatnego. Nie potrafiła sobie przypomnieć nic więcej. Żadnej twarzy, którą poznała w szkole, żadnego nauczyciela... Nie wiedziała, czy miała kiedykolwiek przyjaciółkę, czy w ogóle była dobrą uczennicą, czy kompletną zakałą swojego rocznika.

Spojrzała na swoje ubranie, które nadawało się tylko do wyrzucenia. Była cała zakrwawiona i ubłocona, gdzieniegdzie znajdowały się rozszarpane i wypalone dziury. Najważniejsze jednak było to, że w jednej z kieszeni znalazła różdżkę. Przedmiot, który wyrył jej się w pamięci. Samo dotknięcie jej spowodowało uczucie przeszycia całego ciała mrowiącej magii aż do koniuszków palców u stóp. Tego była pewna.

Nie chciała panikować, bowiem wiedziała, że na nic jej się to nie zda. Wiedziała jednak, że pomimo, że była czarownicą, to chyba niezbyt zdolną, bo kompletnie nie wiedziała jak sobie poradzić ze złamanymi żebrami, raną brzucha, okropnym bólem głowy i prawdopodobnie skręconą kostką oraz sporą ilością zadrapań i otarć. Była niemal w stu procentach pewna, że istniały zaklęcia, które potrafiły to wszystko naprawić. Ona jednak ich nie znała.

Wstała, chcąc choć trochę bardziej rozeznać się w terenie niż z pozycji robaka w trawie, ale wiedziała tylko tyle, aby nie iść w stronę gór. Nie ciągnęło jej do większego chłodu, jej ubranie nie było do tego przystosowane, zdecydowanie powinna iść w całkiem innym kierunku. Jednak nawet nie wiedziała po co i jak się gdziekolwiek dostać, kiedy ból nogi nie odpuszcza, żeber tylko się nasila, a koszulka przyjmuje coraz więcej czerwieni.

Spojrzała na słońce, które w trakcie jej rozmyślań zeszło nieco niżej. Już wiedziała gdzie znajdował się zachód, ale co miała zrobić z tą informacją?

Przeszukała swoje kieszenie, aby znaleźć cokolwiek, co mogło ją na kierować na to, dlaczego się tutaj znalazła. Natknęła się w prawej kieszeni cienkiego płaszcza na dwie szklane fiolki z eliksirami. Nie miała zielonego pojęcia do czego one służyły i w czym mogły jej pomóc. Postanowiła je zostawić na później. W tej samej kieszeni znalazła również trzy czarne, gładkie jak szkło kamienie. Na każdym z nich znajdował się symbol. Jeden przypominał krzywe "T", jednak niedokończone. Drugi symbol wyglądał jak "R", zapisane przez mocno wstawionego człowieka. Ostatniego symbolu nie potrafiła porównać do niczego specjalnego, ot ktoś zaczął malować domek, ale wściekł się w połowie, że dach wyszedł krzywy. Nie miała zielonego pojęcia co to wszystko oznaczało, ale była w stu procentach pewna, że to były runy. Nie mogła jednak przypomnieć sobie ich znaczenia, nazewnictwa, a już tym bardziej działania oraz sposobu, w jaki można je wykorzystać. Wrzuciła kamienie z powrotem do kieszeni i przeszukała tym razem drugą stronę kurtki.

Tym razem również poszukiwania nie były owocne. Jej kieszenie przypominały zawartością efekt spaceru małego dziecka w parku, gdzie chował do kieszeni wszystko, co tylko napotkał na swojej drodze. Jednak jedna rzecz z pewnością miała ją na coś nakierować. Kawałek zgniecionego pergaminu, na którym było napisane "użyj run".

- Użyj run? A niby w jaki sposób? - pytała sama siebie, chowając papier z powrotem do kieszeni.

Westchnęła, czując, że jest kompletnie beznadziejna w tych czarodziejskich sprawach. Ktoś jej zostawił informację, zapewne myśląc, że sobie poradzi, a ona nie dosyć, że nie wiedziała, co zrobić, to przerażała ją wizja spędzenia nocy na tym pustkowiu. Czuła jednak, że to mogło być nieuniknione, biorąc pod uwagę to, że to miejsce nie miało końca i nawet gdyby potrafiła pobiec, to do kolejnego dnia by nigdzie nie dotarła.

Ruszyła się w końcu z miejsca, choć wymagało to od niej sporego zacisku zębów, który powodował ból w niemal każdej części jej ciała. Najbardziej jednak doskwierał jej brzuch i żebra. Po kilku krokach była tak wymęczona, jakby przebiegła maraton.

- Co ja tutaj robię?! - wykrzyczała przed siebie, upadając na kolana, co wzmogło tylko cierpienie.

Chciała rozegrać swoją sytuację po męsku, ale w tej samej chwili rozpłakała się jak dziecko. Była w beznadziejnej pozycji, nie widziała co tam robiła, dlaczego się tam znalazła, co się stało z większą częścią jej życia, o którym nic nie wiedziała...

Skuliła się na boku, chcąc się choć trochę uspokoić, ale to w żaden sposób nie działało. Żadna myśl nie była w stanie jej pomóc, w głowie była kompletna pustka.

Zaczęła myśleć o tym, że nigdy nie podoła wydostaniu się z tego pustkowia.

Bez pamięci • HG×SS • 7/20Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz