2. truskawkowe babeczki

1.2K 92 43
                                    

dakota







Piątek był prawdziwym szaleństwem.

Zaczął się niewinnie, bo od ćwiczeń z Immunologii, gdzie w ramach zajęć pracowaliśmy na swoich własnych próbkach krwi, przygotowując z nich najróżniejsze rozmazy. Moja komórka aż podskakiwała na blacie od wiadomości, których nadawcą była Ines, zestresowana organizacją wieczornego przyjęcia dla swojej przyjaciółki. Co chwilę spoglądałam na ekran swojego telefonu, raz po raz kręcąc głową, bo Lucio była natrętna jak wrzód na psiej dupie. W końcu, gdy na pytanie o to, czy złote serwetki na pewno pasują do pudrowego obrusu odpisałam, że mam to w dupie, chyba się na mnie obraziła, ale chociaż wreszcie przestała nękać smsami, przez co nie musiałam unikać już wzroku naszej prowadzącej, która miała chyba już jakieś sto lat, a zmęczona była co najmniej od dwustu.

– Nie mogę teraz rozmawiać - syknęłam, gdy zadzwoniła do mnie pomiędzy zajęciami. – Ines, wybacz, ale naprawdę nie obchodzi mnie to, czy wasz przygłupi kumpel będzie miał gdzie zaparkować pod kawiarnią. Nie, nie stanę na chodniku, żeby zająć mu miejsce! Czyś ty do reszty zdurniała?! - aż złapałam się za głowę, sama nie wierząc w słowa mojej kuzynki. – Wybacz, ale naprawdę nie mam na to czasu.

Zaraz po ostatnim wykładzie wsiadłam w swoją fioletową skodę i ruszyłam prosto do lokalu cioci, gdzie tego dnia miałam popołudniową zmianę. Moja praca była o tyle elastyczna, że podczas braku klientów mogłam zajmować się swoimi rzeczami zamiast biegać ze szmatką wycierając każdy milimetr kurzu, którego nie zdołało zauważyć ludzkie oko. Dzięki temu w całym tym chaosie względnie potrafiłam uporządkować swój dzień, w międzyczasie przygotowując się na kolejne zajęcia lub po prostu uskuteczniając produkcję makaroników, co było dla mnie najbardziej uspokajającą rzeczą na świecie, a dla moich bliskich niosło za sobą szereg innych korzyści.

Wchodząc do kawiarni dziesięć minut przed czasem chwyciłam swoją plakietkę i zbierając włosy w wysokiego kucyka zawiązałam sobie wokół bioder czarny fartuszek, bo czerwona sukienka jaką tego dnia miałam na sobie kosztowała mnie zbyt dużo, by przy pierwszej lepszej okazji wylać sobie na nią kawę czy poplamić ją olejem. Tego dnia towarzyszyła mi jedynie pani Antonia - teściowa cioci Any, prawdziwy anioł w ludzkiej skórze, największy kanciarz w gry karciane jakiego widział świat, a przy tym prawdziwa dusza towarzystwa, choć miesiąc temu stuknęło jej właśnie sześćdziesiąt pięć wiosen. Przywitałam ją szerokim uśmiechem, podstawiając pod ekspres do kawy mój własny kubek i z zaskoczeniem odkryłam, że Sara i Siena, szalone bliźniaczki, które pracowały tu od samego początku istnienia lokalu, zdążyły już wyrobić dzienny utarg.

– Wyglądasz na zmęczoną - powiedziała Antonia, przyglądając mi się uważnie zza grubych szkieł swoich okularów.

– Prawdopodobnie dlatego, że jestem zmęczona - westchnęłam przypominając sobie, że w chłodni wciąż czekała na mnie cała blacha tartaletek do opruszenia ciemnym kakao i dwupiętrowy tort do udekorowania zgodnie z podesłanymi mi przez Ines inspiracjami z Pinteresta. – Rany, upozorujmy moją śmierć, błagam!

– Ciężki dzień?

– Wystarczy jeśli odpowiem, że do trzeciej w nocy kleiłam figurki z masy cukrowej, bo panna młoda wymyśliła sobie, że na torcie musi znaleźć się jej pięć psów?

– Zapomnij, że pytałam - kobieta machnęła ręką, poprawiając czerwone korale na szyi.

– Jak bardzo będziesz zła gdy powiem, że mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia na zapleczu?

– Jeśli kopsniesz mi dwa pistacjowe makaroniki to udam, że cię tu nie było - puściła mi oczko.

Uznałam to za zachętę i w podskokach ruszyłam na zaplecze razem z kubkiem parującej kawy licząc, że postawi mnie ona na nogi. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jedynym, co tego popołudnia miało podnieść mi ciśnienie miał być pewien brązowooki chłopak, ale podgłaszając płynące właśnie w radiu I Just Died In Your Arms wyjęłam z lodówki blachę tartaletek i tanecznym krokiem chwyciłam za niewielkie sitko oraz metalową puszkę z czarnym kakao. Niestety chwila relaksującej samotności nie trwała długo, bo gdy tylko wskazówka zegara pokazała kilka minut po szesnastej, a ja właśnie wyciągnęłam na blat piętnaście truskawkowych babeczek z zamiarem przyozdobienia ich świeżą miętą, w pomieszczeniu rozległo się głośne wołanie Antonii.

strawberry cupcake | gaviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz