14. always

937 65 84
                                    

dakota








– Wstałam o piątej trzydzieści żeby zdążyć do pracy, za moment wyleją mnie ze studiów bo zawaliłam kolejne kolokwium, Szafir zesikał mi się na poduszkę i chyba zgubiłam gdzieś kabel od ładowarki - powiedziałam, widząc w progu swojego domu Pablo w śnieżnobiałej koszulce od Prady i jego ulubionych spadochroniarskich spodniach. – To nie jest dobry dzień na żarty.

– A ja mam w plecaku orzeszki w karmelu, paprykowe chipsy, dwa litry coli zero i znam hasło do Netflixa Aurory - szatyn nonszalancko oparł się o futrynę, a pod wpływem delikatnego uśmiechu rozświetlającego jego twarz zmiękły mi nogi. – Co ty na to?

– Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek.

– Nie licząc Ines.

– Tak, nie licząc Ines - zachichotałam, na co Gavira jedynie zmarszczył nos i powitał mnie soczystym buziakiem.

– Może kiedyś jej dorównam, kto wie - schylił się podrapał za uchem wałęsającego się pomiędzy jego nogami Szafira, po czymzajrzał do kuchni przez wnękę w ścianie. – Dzień dobry, pani Cruz!

– Och, Pablo! - moja matka natychmiast cisnęła mokrą ścierę na blat, zrzuciła z siebie kolorowy fartuszek niczym Taylor Swift podczas nowej trasy koncertowej i już gnała przez korytarz by móc uściskać mojego chłopaka na powitanie. – Dakota nie mówiła, że wpadniesz!

Pablo zmarszczył brwi i popatrzył na mnie z konsternacją ponad ramieniem mojej rodzicielki kiedy ta w szczelnym uścisku gniotła mu wszystkie flaki. Wywróciłam jedynie oczami mając nadzieję, że zrozumiał aluzję i pozwoli mi to wytłumaczyć na osobności, a kiedy ta wreszcie wypuściła go ze swoich szponów i delikatnie starła pozostawiona na policzku krwistoczerwoną pomadkę myślałam, że ze wstydu zapadnę się pod ziemię.

– No, w takim razie mam nadzieję, że zjesz z nami kolację? - uwierzcie, że w jej ustach wcale nie zabrzmiało to jak pytanie, a ja mogłam domyślać się już jakie atrakcje moja kochana mamusia z piekła rodem przygotowała na deser. – Zrobiłam kaczkę!

Otóż musicie wiedzieć, że Isabella Cruz miała w zwyczaju piec kaczkę zawsze, ale to zawsze, gdy spodziewała się wywołać przy stole wielką awanturę, a - umówmy się - tego dnia przynajmniej miała ku temu powody. Tuż po tym jak późnym popołudniem powitała mnie w drzwiach domu z miną płatnego zabójcy informując, że mamy do pogadania wiedziałam, że będą z tego tylko same kłopoty. Chwilę później zwyzywała mnie od nieuków, niewdzięcznic i zagroziła, że jeśli w porę nie poprawię ostatniego, zawalonego po całej linii kolokwium z Biochemii, będzie musiała wyciągnąć z tego przykre konsekwencje. Tymczasem ja stałam pośrodku naszego korytarza i słuchałam tego z podkulonym ogonem oraz miną zbitego psa, bo moi rodzice faktycznie płacili za czesne na prywatnej uczelni grube pieniądze, a ja, doskonale wiedząca, że ni w ząb nie pasuję do tego świata, obawiająca się nie sprostać pokładanym we mnie oczekiwaniom bałam się przyznać, że coraz częściej nachodziły mnie myśli o rzuceniu tego w diabły.

– Chętnie - bąknął skołowany Pablo, nie bardzo wiedząc co się dzieje. – Będzie mi naprawdę miło.

Och, gdybym tylko mogła wiedzieć jakie konsekwencje będzie niosła za sobą z pozoru niewinna rodzinna kolacja, pewnie już dawno spakowałabym swoje zabawki i wyniosła do Gaviry na co najmniej tydzień. Tak się składa, że mama, w przeciwieństwie do mojego poczciwego staruszka, wręcz przepadała za wybrankiem mojego serca - nie zliczę ile razy witała go w progu naszego domu ze świeżo wyciągniętym z piekarnika ciastem drożdżowym raz po raz zapominając, że nie lubi on rodzynek; wysyłała mu na Messengerze te okropne obrazki życzące smacznej kawusi, a także - ku niezadowoleniu ojca - kupiła nawet klubową koszulkę FC Barcelony z jego numerem. Wszystko wskazywało jednak na to, że wieczorna kolacja nie będzie należała do najprzyjemniejszych, a wiedziałam to już w chwili, gdy postawiwszy na stole półmisek wypełniony po brzegi nadziewaną jabłkami kaczką nakazała mi otworzyć wino, choć sama ostatni raz alkohol miała w ustach dobre pół roku temu.

strawberry cupcake | gaviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz