10. trafienie za sto punktów

1.1K 83 87
                                    

dakota







– Ty? Na staż? - zmarszczyłam brwi, nie bardzo wiedząc jak powinnam zareagować na wiadomość z jaką tego dnia przybyła do mnie niezwykle podekscytowana Ines. – Ale wiesz, że staże z reguły są dla mądrych ludzi?

– Więc czego twoim zdaniem mi brakuje? - sarknęła, po czym pretensjonalnie wywróciwszy oczyma wepchnęła sobie resztkę drożdżówki z budyniem do ust.

– No nie wiem, może na przykład mózgu? - parsknęłam, na co ta jedynie spojrzała na mnie z pożałowaniem. – Dziewczyno, ostatnio omal nie zabiłaś się wchodząc na wielki słup z gorylem. Ciebie strach wypuścić do obcego miasta, bo jeszcze będziesz chciała skakać ze spadochronem bez spadochronu!

– Gryźnij się, Dakota - fuknęła, celując we mnie łyżeczką. – Nadal utrzymuję, że ta małpa była bardzo podobna do Gonzaleza.

– Dlaczego dopiero teraz mi to mówisz? - zapytałam, zupełnie nie rozumiejąc jej decyzji. – Chciałaś wziąć przykład z Danie...

– Zapisałam się pierwsza.

– Och.

Ciche westchnienie opuściło moje usta, a nie chcąc brnąć w widocznie niewygodny dla Ines temat jedynie pokręciłam głową z politowaniem, biorąc się za rozsypywanie drobnej kruszonki po leżących przede mną na blaszczce, wypełnionych po brzegi delikatnym budyniem plackach. Tego dnia ciocia Ana sama zaoferowała się przyjechać po słodkie przekąski do swojej kawiarni, a ja nie bardzo wiedziałam czy jej dobroduszność wynikała z tego, że rzeczywiście chciała mnie nieco odciążyć, bo już pod koniec miesiąca wyrobiłam podwójną liczbę nadgodzin w umowie, czy może wpłynął na to fakt, że przeżywając niezdrowe zafascynowanie sztuką cukiernictwa zawalałam wszystkie kolokwia jedno po drugim, kitrając się z tym przed własną matką. Prawda była taka, że gdyby nie studenckie zniżki na tortillę z kebabem w knajpie niedaleko uczelni i happy hours w kilku ulubionych barach Ines, do których ta zawsze wyciągała mnie na drinka, już dawno rzuciłabym to wszystko w diabły.

Pozbawiona na pewnien czas przyjaciółki Lucio niemal od samego rana nieprzerwanie trajkotała mi nad uchem o seksownych tyłkach Włochów i Anglików, jakich zamierzała podrywać na którymś z wybranych przez siebie staży, a ja coraz bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że Ines była wprost stworzona do życia z dnia na dzień. Nie zrozumcie mnie źle - wciąż wcale nie podobał mi się pomysł wypuszczenia tej szajbuski samej do innego miasta, ale miałam cichą nadzieję, że być może rzucenie jej na głęboką wodę dobrze jej on zrobi.

Ten dzień skazany był na porażkę już skoro świt, kiedy to Szafir, tłusty sfinks mojej mamy, jakimś cudem przedostając się do mojego pokoju nasikał na sam środek kołdry, stawiając mnie na równe nogi już przed szóstą rano. Później było już tylko lepiej - kiedy byłam dokładnie w połowie suszenia włosów nagle zgasło światło, zostawiając mnie przed lustrem z bliżej niezidentyfikowaną kreaturą na głowie i wrzaskiem cisnącym się na usta. Chwilę później okazało się, że poprzedniego dnia zapomniałam dokupić ziaren kawy do ekspresu - a że tego dnia wyjątkowo miałam wolne w pracy, chcąc czy nie musiałam zadowolić się kawopodobnym tworem z supermarketu jedynie po to, by pojawić się na uczelni na jeden (słownie - je-den) dwugodzinny wykład, bo prowadzący go profesor wyrywkowo sprawdzał listę obecności. Finalnie wbiegłam na niego jak burza z ponad półgodzinnym opóźnieniem tylko i wyłącznie po to, by odkrzyknąć jestem kiedy usłyszałam moje nazwisko, bo treści przekazywane nam przez wiekowego Harrisona i tak można było otrzeć o kant dupy. Później wpadła obładowana zakupami Ines z codzienną dawką plotek, a ja omal nie zmiksowałam sobie mojego telefonu razem z kremem do tortu widząc wiadomość od Pablo pytającego o moje plany na wieczór.

strawberry cupcake | gaviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz