epilog

1.1K 77 89
                                    

pablo


Barcelona, maj 2028


– Graciana, złaź stamtąd natychmiast - syknąłem, widząc jak nieustraszona dwuipółletnia dziewczynka wspina się po stromej zjeżdżalni na kolanach w swojej jasnoróżowej sukience. – Złaź, bo oboje będziemy mieć przerąbane u matki!

– Ale ja chcę jeszcze raz! - pisnęła w odpowiedzi, a przyjmując jedną ze swoich najbardziej uroczych, ale jednocześnie cwanych min zjechała w dół raz jeszcze, tuż przy samym końcu trasy upadając najpierw na kolana, a finalnie twarzą prosto w wysypany na placu zabaw drobny piasek.

– No, teraz na pewno będziemy mieć przesrane - wymamrotałem, biegnąc jej na ratunek.

Czym prędzej podniosłem dzieciaka za szmaty i natychmiast otrzepałem ją z piachu łącznie z wciągniętym na to chude dupsko pampersem, bo gdyby Dakota zobaczyła choćby odrobinę kurzu na jej jaśniutkiej, kupionej specjalnie na tę okazję sukience, najpewniej zrobiłaby ze mnie marmoladę i nadziałaby nią pączki. Troskliwie podciągnąłem obie kitki na głowie Graciany i poprawiłem zsuniętą z głowy opaskę, dopatrując się choćby najmniejszego zadrapania na jej dziecięcej, pyzatej buzi. Ona jednak spojrzała na mnie z wrodzoną rezolutnością, a widząc mój zmartwiony wzrok parsknęła uroczym, melodyjnym śmiechem, za który dałbym się pokroić.

– Tato, no co ty - kilkukrotnie zamrugała oczyma, starając się strzepać kilka przeszkadzających jej ziarenek piasku z długich, ciemnych jak smoła rzęs szczerząc się radośnie, a ja niemal zapomniałem jak rozczulający był widok jej na wpół szczerbatej szczęki. – Chcę zjeść coś słodkiego!

– Grace, słońce, dopiero zjadłaś eklerka - westchnąłem, bo nie dalej niż pół godziny temu cudem udało mi się odwieść naszą córkę od wytarcia sobie umorusanych czekoladą dłoni o jej elegancką suknię.

Graciana jednak miała w sobie coś ze swojej cudownej matki i dobrze wiedziała jak to wykorzystać, a ja za jeden uśmiech tego małego potworka mógłbym ściągnąć jej gwiazdkę z nieba. Była tak podobna do Dakoty jak tylko mogłem to sobie wymarzyć, a ja z każdym dniem uczyłem się jak być dla niej najlepszym tatą pod słońcem. Jej dziecięca radość rozczulała moje serce, choć dopóki nie pojawiła się na świecie nie wiedziałem jak poradzę sobie w tej roli w tak młodym wieku. Sami rozumiecie, informacja o dziecku nie jest raczej czymś, czego spodziewa się każdy normalny dwudziestojednolatek, a zwłaszcza taki, który wciąż pierze czarne skarpetki z białymi gaciami, wącha koszulki pod pachami żeby stwiedzić czy może założyć je jeszcze raz, nie odkurza pod kanapą, bo przecież tam nie widać, wciąż nie potrafi poprawnie wymówić słowa gnocchi, a jego największym strachem jest to, że przy siadaniu na kiblu z muszli klozetowej wyskoczy ogromny wąż i ugryzie go w dupę.

Kiedy Dakota powiedziała mi, że jest w ciąży, a było to dokładnie pierwszego maja, miałem to jedynie za głupi żart, choć od pewnego czasu rzeczywiście chodziła struta, tłumacząc nam obojgu swoje złe samopoczucie starą śmietaną dodaną do któregoś z kremów. Jednak drugiego, trzeciego i przez wszystkie kolejne dni obserwowałem jak jej ciało stopniowo się zmienia, a dokładnie szóstego grudnia powitaliśmy na świecie swój własny, przedwczesny prezent świąteczny. Wiecie, po dwóch latach związku nie mieliśmy w planach dziecka, bo w naszych głowach dopiero zaczęła kiełkować myśl o wspólnym mieszkaniu, ale nie mogę również powiedzieć, że Graciana była wpadką. Nie była czymś, czego się spodziewaliśmy, ale nie sądzę, żeby któreś z nas żałowało teraz tego, w jaki sposób potoczyło się nasze życie. Gracie rosła szybko, życia uczyła się jeszcze szybciej, a zasób jej słownictwa był wręcz powalający - poczynając od słów, których rzeczywiście chcieliśmy, żeby umiała, kończąc na tych mniej reprezentacyjnych, będących efektem spędzania czasu ze swoim kochanym wujostwem.

strawberry cupcake | gaviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz