35.

392 39 3
                                    

Sobota. Dzień rozstrzygnięcia wszystkiego. Nie spałem tej nocy wcale. Ten dzień był jak każdy inny. Mama jak zawsze krzątała się po domu sprzątając każdy jego kąt. Nikt nic nie podejrzewał. Czyli wszystko szło po mojej myśli. Ja również zachowywałem się naturalnie. Nie dawałem nic po sobie poznać. Starałem się jednak spędzić ten dzień w jak największej części z mamą wiedząc, że już nigdy więcej jej nie zobaczę.

Wieczorem pod pretekstem krótkiego spaceru wyszedłem z domu, nie zabierając ze sobą nic. W drodze nawet nie przyszło mi do głowy żeby zawrócić. Byłem tak pewny tego co chcę zrobić, że nie powstrzymałoby mnie już nic. Nie spieszyłem się. Szedłem powoli krok za krokiem z głową spuszczoną w dół, wpatrzony w szare kostki chodnika.

Spojrzałem z daleka na miejsce mojej przyszłej śmierci i przystanąłem na chwilę, pogrążony we własnych myślach. Ruszyłem po chwili dalej. Na moje szczęście nie było wiele przechodniów. Oni również mogliby chcieć mnie "uratować". Myśleliby, że mnie ratują, a tak naprawdę skazywaliby mnie na dalsze cierpienie.

Gdy doszedłem na miejsce, stanąłem przy barierkach i spojrzałem w dół.

Ostatnia chwila. Ostatnie rzeczy, które dane mi jest zobaczyć. Ostatnie moje myśli. Przeżyłem wciąż tak mało, ale więcej już nie zdołam.

Ciemny wieczór, godzina dwudziesta pierwsza, końcówka listopada. Z ociężałych chmur zaczął padać deszcz. Najpierw spadały małe kropelki, po chwili zmieniając się w prawdziwą ulewę. W oddali słychać trzask piorunów.

Już za krótką chwilę z tego świata odejdzie kolejna osoba. Zostawi wszystko co miała, choć poza umierającą duszą i zmarnowanym ciałem nie posiadała nic. Zostawi wszystkie swoje myśli, wspomnienia i co najważniejsze zmartwienia i problemy, bo akurat tych nie brakowało nigdy.

Rodząc się płakałem, jak każdy. Za życia wiele płakałem, może dużo więcej niż inni. Umierając również płaczę. Łzy płynące po mych policzkach zlewają się z kroplami deszczu, który przemoczył mnie już co do ostatniej suchej nitki. Teraz jednak ani zimno, ani wiejący wiatr, ani to, że mógłbym przez taką pogodę zachorować, nie było już ważne.

Drzewa smętnie poruszały się na wietrze. Pogoda była wprost grobowa, a ja czułem się jak zwiędła i sucha róża, która kiedyś była pięknym, kwitnącym kwiatem.

Spojrzałem w dal. Usiadłem na poręczy wciąż się zastanawiając. Myślałem nad całym swoim życiem, które właśnie chciałem zakończyć. Jeszcze raz przypominałem sobie wszystkie dobre i te mniej przyjemne sytuacje. Delikatnie machałem nogami patrząc w dół.

Na tym świecie nie ma już dla mnie miejsca. Wszyscy chcą bym odszedł. Jeden krok i spełnię marzenia wielu osób.

Patrzałem Śmierci prosto w jej czarne oczy, którym nie mogłem się oprzeć i coraz mniej wachałem się. Tylko ona przyniesie mi ulgę. Wystarczy jedna sekunda i znajdę się w objęciach Śmierci. Jedna sekunda, a ma tak wielkie znaczenie.

Późny wieczór, jesienna zawierucha i młody chłopak siedzący na barierce mostu. Chłopak, który ledwo co wszedł w dorosłość, był u podnóża całego swojego życia, a już postanowił postawić ostatnią kropkę w historii swojego życia. Postanowił za młodu położyć się na cmentarzu.

W tej ciszy usłyszałem jak ktoś biegnie w moim kierunku. Spojrzałem w stronę skąd dochodził hałas i nie dowierzałem. W oddali ujrzałem Minho we własnej osobie. Czyli jednak sam zepchnie mnie z barierki. A może właśnie nie? Może chciał mnie "ocalić"?

Gdy był już blisko powiedziałem do niego.
- Nie zbliżaj się do mnie, Minho. - spojrzałem w oczy chłopaka.

Dlaczego musiał tu przychodzić? Dlaczego nie mogę w spokoju umrzeć?

They're (not) only friends || minsungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz